Carioca
Za 10 groszy można było u niego dostać Pierwszą miłość i Ostatni pocałunek. Na chętnych czekał Lotnik-zalotnik, czekały Trzy panienki, czekała Miłość Cygana… Słychać go było na całej ulicy, a kiedy mijające go dziewczęta czerwieniły się, opuszczały głowy i przyspieszały kroku, on krzyczał jeszcze głośniej: „Co pani ma pod sukienką? Kupujcie! Tylko 10 groszy!”.
Mały niedźwiadek, który wpadł do cebrzyka z wodą. Ze zbiorów Biblioteki Narodowej, II połowa XIX w., autor nieznany.
Pod koniec lat 30. znany był podobno na całym Krakowskim Przedmieściu i Królewskiej. Uliczny sprzedawca piosenek, który wystawał w bramach, nawoływał, piszczał i wyśpiewywał co pikantniejsze tytuły, a kiedy było trzeba, to na poczekaniu wymyślał własne. Przehandlował ich już tyle, że sam został literatem. Na imię miał Franek, ale na cześć ognistej fox-rumby z połowy lat 30. inne dzieci z ulicy przezwały go Carioca. I tak już zostało. Carioca od Gorących ust, Zdradziłem, lecz kochałem i Tanga pod gazem.
Carioca był bystrym ulicznym chłopakiem. Ale głodnym i dla paru groszy gotowym zrobić wszystko. Może nawet więcej, niż reklamować Kochaną Lolę i Daj serce, daj. Uchodził za najlepszego sprzedawcę, krzyczał zawsze najgłośniej i najskuteczniej, ale miewał lepsze i gorsze dni. Kiedyś zaszedł do redakcji „Lubliner Tugblat”. Z drukarni zeszły właśnie specjalne wydania z wyrokiem w słynnym procesie po zajściach w Przytyku. Franek chwycił sto egzemplarzy, obrócił się i puścił w Królewską. Za chwilę na ulicy słychać było już tylko jego nawoływania po polsku: „Wyrok w procesie przytyckim! Kupujcie!”. Chrześcijanie dawali mu po 10 groszy i dopiero później orientowali się, że mają w rękach żydowską gazetę. Ale dzięki chłopcu „Tugblat” po raz pierwszy trafił nawet do zwolenników endecji. Innym razem jakiś żydowski fotograf chciał robić dzieciom zdjęcia z białym niedźwiedziem paradującym po ulicy. Carioca wcisnął się w kostium niedźwiedzia, ale władze nie wydały zgody na zdjęcia. Zrobiło się zbiegowisko, fotograf dostał grzywnę, a Carioca zrzucił skórę.
Okładki nut frywolnych piosenek z lat 20. i 30. XX wieku. Te i wiele innych miał w swojej ofercie Carioca. Ze zbiorów Biblioteki Narodowej.
O czym marzył Carioca? Najbardziej na świecie chciałby, żeby wpuścili go knajpy. Mógłby zamówić flaszkę wódki albo koniaku i się upić. A potem chciałby wyjść na ulicę, zataczać się, przewracać i wygrzebywać z rynsztoka. I znowu przewracać, tracić równowagę i lądować w kolejnym. Chciałby być prawdziwym pijakiem, śmierdzącym i brudnym, bo wtedy wszyscy wiedzieliby, że jest mężczyzną. Ale na razie tylko o tym śnił i fantazjował, więc chodząc po ulicach zataczał się i potykał na niby. Udawał pijaka i mężczyznę. A nuż, może ktoś się nabierze.
Pod koniec lat 30. Carioca dostał pracę w propagandzie. Poznańska firma odzieżowa zatrudniła go do stania pod żydowskimi sklepami na Krakowskim Przedmieściu i wykrzykiwania: „Żydzi to złodzieje!”, „Kupuj tylko w polskich sklepach!”, „Swój do swego!” i tak dalej. Skądś trzeba wziąć tych kilka groszy, więc stał w przebraniu klauna i krzyczał. Spotkał go jego dawny znajomy, redaktor Nisenbaum z „Tugblatu”. Na jego widok Carioca podniósł głos jeszcze bardziej, ale mrugnął do niego porozumiewawczo – „Obaj przecież wiemy, o co chodzi…”. Rzeczywiście, wiedzieli. Zarabiać jakoś trzeba, a Carioca wykrzykiwał wszystko, czego żądał pracodawca. Jego reklama okazała się zresztą skuteczna. A nawet bardzo – tylko że przeciwskuteczna. Do każdej rzeczy poznańska firma doliczała kilka groszy żeby sfinansować propagandę. Wkrótce więc wszyscy klienci przekonali się dzięki Carioce, że solidne i tanie rzeczy kupią tylko w znanych sobie sklepach na Krakowskim Przedmieściu. Ale Franek swoje odstał i odkrzyczał, więc po kilku dniach zgłosił się po „honorarium”. Może nareszcie pójdzie do knajpy, upije się i będzie naprawdę zataczał się po ulicach? Tylko że na miejscu nikt nie zamierzał mu płacić. Kiedy zażądał pieniędzy, dostał – ale cios pięścią. Wyrzucili go ze sklepu prosto w kałużę błota i poczęstowali kilkoma z łokcia i kolana. Wylądował w upragnionym rynsztoku i odrobił pierwszą lekcję dorosłości. Co robić? Wstał, otrzepał się i wyszedł na ulicę. Potrafił krzyczeć i agitować jak nikt inny, więc zrobił swoje. „Nie daj się oszukać! – wołał – Nie przekraczaj progu oszustów! Kupuj tylko u Żydów!”.
Potem jego miejsce zajął jakiś starszy facet bez polotu i wigoru poprzedniego „herolda”, który gdzieś przepadł. Kim był Franek? Może Polakiem, a może Żydem. A może żadnym z nich – po prostu bystrym dzieckiem ulicy, ale głodnym, dla paru groszy gotowym zrobić wszystko. Kiedy będziecie iść Krakowskim Przedmieściem, pamiętajcie o Franku. Wspomnijcie Cariocę, ulicznego sprzedawcę piosenek, który pragnął zostać pijakiem. Wznieście za niego toast i zanućcie na jego cześć Cariocę:
Ten taniec zrodził się z płomienia
W ognistą lawę krew przemienia
W kipiącym winie huczy, dźwięczy
I szaleńczym
Rytmem drga
Odurza nas, jak ostry trunek
Jak ukochanej pocałunek
Upaja czarem, kipi żarem
Łączy szałem serca dwa
Od dziś jedno słowo: carioca
Od dziś tańczy ją cały świat
Daj dłoń, niech nas porwie carioca
Chcę we wzroku twym
Zobaczyć czar
Młodzieńczych lat
Słowa do wersji polskiej: Tymoteusz Ortym. Muzyka: Vincent Youmans
Tekst na podstawie artykułów o Franku-Carioce z przedwojennej lubelskiej prasy:
- I. K-n, „Karioka” – a lubliner gasn-kind, „Lubliner Sztime”, 26 listopada 1937;
- A. Szwarcer [J. Nisenbaum], Baj a tojer fun Krakowska. Unzer mitgefihl dem klaun un herold Franek, „Lubliner Tugblat”, 27 grudnia 1937.