Głośniej nad Spółdomem
Przed II wojną światową Spółdom stał się dumą i wzorem żydowskiej spółdzielczości, a z czasem najlepszym przykładem żydowsko-polskiej współpracy. Chociaż był dziełem ludzi o skrajnie różnych poglądach, nie było w nim miejsca na walkę polityczną. Celem spółdzielni była budowa tanich i nowoczesnych mieszkań, które będą wspólnym domem ludzi różnych przekonań i religii. Twórcą i spiritus movens Spółdomu był Lejb Geliebter. Jego talenty organizacyjne przewyższały wszystkich w Lublinie i skrojone były chyba na potrzeby znacznie większego i zamożniejszego miasta. Mierzył wysoko, a w snutych przez siebie planach sięgał coraz wyżej i dalej i jakimś nadludzkim wysiłkiem piął się na szczyt. Będąc na samej górze, potknął się, a wraz z jego talentem wypaliły się na zawsze ambitne plany Spółdomu.
Okładka broszury Spółdomu z 1930 roku, napis nad budynkiem: „SPÓŁDOM”
Ułagodnienie głodu
Spółdzielcze Stowarzyszenie Mieszkaniowe Spółdom powstało około 1927 roku. Pierwsze próby uruchomienia spółdzielni mieszkaniowej Geliebter podejmował już w 1924 roku, ale inicjatywa nabrała rozpędu dopiero po wyborach samorządowych z czerwca 1927 roku, kiedy większość w Radzie Miejskiej uzyskały lewicowe PPS, Bund i Poalej Syjon Lewica, a prezydentem miasta został Antoni Pączek. Jednym z priorytetowych działań nowej koalicji było uruchomienie znacznych środków finansowych, przekazywanych za pośrednictwem Komitetu Rozbudowy m. Lublina instytucjom i osobom prywatnym, budującym i remontującym domy. W latach 1921-1930 w mieście wybudowano 534 budynki, w których znajdowało się niecałe 3000 izb. W tym samym czasie ludność Lublina wzrosła o ponad 26 tysięcy osób. Tak radykalny wzrost liczby mieszkańców przekładał się na znaczne pogorszenie sytuacji mieszkaniowej, która zaczęła przybierać charakter niemal katastrofy. Wysokim czynszom i narastającemu zagęszczeniu nawet w lepszych dzielnicach towarzyszył często zupełny brak instalacji elektrycznych, kanalizacji i bieżącej wody oraz centralnego ogrzewania. Sytuacja wyglądała jeszcze gorzej w tak zwanej dzielnicy żydowskiej. O ile wokół ulicy Lubartowskiej zdarzały się nowoczesne instalacje, a domy były stosunkowo duże, o tyle na Podzamczu i Starym Mieście warunki sanitarne często urągały elementarnym wymogom higieny, a znajdujące się tam budynki niejednokrotnie groziły zawaleniem. Spółdom powstał w celu choć minimalnej poprawy tej sytuacji albo – jak pisali sami przedstawiciele spółdzielni – „dla ułagodnienia głodu mieszkaniowego”. Najpierw na żydowskiej ulicy, a potem w całym Lublinie.
Okładka i karta tytułowa broszury „Spółdom”, gezelszaft cu lindern di dires-nojt in Lublin/ „Spółdom”, spółdzielnia dla ułagodnienia głodu mieszkaniowego w Lublinie, Lublin 1930. Na okładce front pierwszej kamienicy Spółdomu na Probostwie
Młoda spółdzielnia uzyskała od miasta ogromne wsparcie. Bez kredytów przyznanych przez Komitet Rozbudowy Miasta jej początkowa działalność byłaby niemożliwa i inicjatywa pozostałaby jedynie w sferze marzeń. Na posiedzeniu Komitetu z 9 maja 1928 roku Spółdomowi przyznano pierwszy duży kredyt – 400 tysięcy złotych, z czego 250 tysięcy postanowiono wypłacić od razu, a resztę po uzyskaniu dodatkowych pieniędzy. Decyzja na jakiś czas wydrenowała budżet Komitetu, ale dla Spółdomu była przełomowa i odbiła się dość mocnym echem w lokalnej prasie żydowskiej. Umożliwiała bowiem rozpoczęcie prac budowlanych na placu przy Probostwie, które wkrótce miało stać się miejscem flagowej inwestycji spółdzielni. Na posiedzeniu z 9 maja Komitet postanowił ponadto, że jeśli jego kontyngent otrzymany z Banku Gospodarstwa Krajowego nie zostanie pomniejszony i przydział na rok 1928 wyniesie zgodnie z planem 2 miliony 200 tysięcy złotych, udzieli dodatkowego wsparcia lubelskim spółdzielniom mieszkaniowym. Spółdomowi obiecano najwyższy kredyt – 150 tysięcy, natomiast Pierwszej Robotniczej Spółdzielni Mieszkaniowej i Spółdzielni Pracowników Państwowych odpowiednio 100 i 50 tysięcy złotych. Przychylne potraktowanie Spółdomu tłumaczyć może fakt, że w Komitecie Rozbudowy Miasta zasiadał m.in. inż. Henryk Bekker, architekt wszystkich budynków spółdzielni oraz Szloma Herszenhorn, wybitny działacz społeczny i niemal trybun spraw żydowskich w mieście.
Co ciekawe, osoby zaangażowane w powstawanie i rozwój Spółdomu reprezentowały w zasadzie całe spektrum żydowskiej sceny politycznej ówczesnego Lublina. Geliebter był jednym z przywódców ruchu syjonistycznego, w dodatku jego radykalnego odłamu, zwanego syjonizmem rewizjonistycznym. Miał w swoim domu gościć nawet światowego przywódcę rewizjonistów, Zeewa Żabotyńskiego, który kilkakrotnie bywał w Lublinie. Bekker oraz związany ze spółdzielnią Mosze Gradel zasiadali w kierownictwie Żydowskiej Partii Ludowej, nastawionej do syjonizmu dość nieprzychylnie i akcentującej raczej potrzebę wzmacniania świeckich społeczności żydowskich w diasporze. Jeszcze ostrzej do syjonizmu ustosunkowany był zapewne wspomniany Herszenhorn, jeden z przywódców lokalnego Bundu, zatem partii lewicowej i programowo antysyjonistycznej (na marginesie, broszurę Spółdomu wydrukowała spółka, której współwłaścicielką była matka Herszenhorna, Nechuma). Na orbicie podobnej do Geliebtera, ale zabarwionej dodatkowo religijnie sytuował się natomiast związany ze Spółdomem Aron Jakow Kantor, rabin i działacz religijno-politycznego ruchu Mizrachi. „Spółdom to jedyne miejsce, gdzie nawet dziennikarz może przyjemnie spędzić godzinę. Przy jednym stoliku siedzą ludzie ze skrajnej lewicy i prawicy, ale nie ma tam żadnych walk partyjnych. Spokojnie analizują plany i projekty i budują” – pisano na łamach „Lubliner Tugblatu”.
Od lewej: Lejb Geliebter, Mosze Gradel, Aron Jakow Kantor i Szloma Herszenhorn, Dos buch fun Lublin, „Kol Lublin”
Kredyt przyznany spółdzielni w maju 1928 roku nie był zresztą jedynym, który Spółdom uzyskał dzięki wsparciu miasta. We wrześniu 1928 roku Komitet przydzielił spółdzielni 120 tysięcy złotych, w czerwcu 1929 roku 10 tysięcy, w lipcu – na dwóch osobnych posiedzeniach – w sumie 90 tysięcy, w sierpniu 50 tysięcy i wreszcie w lipcu 1930 roku 30 tysięcy złotych. Wszystkie powyższe kredyty przeznaczono na budowę i wykończenie zespołu kamienic na Probostwie.
Kamień z grobu pramatki Racheli
Budowę trzypiętrowej kamienicy na Probostwie rozpoczęto dokładnie 5 czerwca 1928 roku, o godzinie 13, od uroczystego wmurowania kamienia węgielnego. Wydarzenie miało charakter małego święta i zostało bardzo dokładnie opisane przez żydowski dziennik „Lubliner Tugblat”. Uroczystości odbywały się na specjalnie wzniesionym podwyższeniu, z którego przemawiali kolejno znani działacze społeczni i osoby zaangażowane w działalność spółdzielni. Jako pierwszy mówił oczywiście Geliebter, który w pierwszych słowach przywitał przedstawicieli Magistratu i podziękował miastu za jego wsparcie kredytowe dla Spółdomu. Oprócz Geliebtera na uroczystości przemawiali przedstawiciele najważniejszych instytucji, Gminy Żydowskiej, prasy, lokalnych banków żydowskich i związków zawodowych. Wśród prominentów obecny był m.in. Herszenhorn, wówczas wiceprezes Rady Miejskiej oraz Szaul Icchok Stupnicki, założyciel i redaktor „Lubliner Tugblatu”, a prywatnie skończony intelektualista i znawca filozofii Barucha Spinozy. Stupnicki przypomniał, że o ile w Lublinie działał szereg spółdzielni, to wśród lubelskich Żydów znaczenie idei spółdzielczości nie zostało jeszcze należycie rozpropagowane i zrozumiane. Jego zdaniem Spółdom robił w tej dziedzinie milowy krok naprzód i oprócz oczywistej korzyści w postaci nowych domów, przyczyni się do wzrostu zainteresowania kooperatywami. Stupnickiemu wtórował Jakow Nisenbaum, drugi z redaktorów „Tugblatu”, który stwierdził, że jeśli budowa domu przy Probostwie zakończy się sukcesem, wywrze to pozytywny wpływ na psychikę Żydów, nastawionych do spółdzielczości pesymistycznie. Na uroczystości swoje przemówienia wygłosili także dr Józef Kornelsztajn (reprezentujący Radę Spółdomu) oraz niejacy Braun i Goldblum w imieniu członków spółdzielni i przyszłych lokatorów.
Nim wypito po kieliszku wina karmelowego i przy kawałeczkach tortu życzono sobie doczekania inauguracji domu, na placu przy Probostwie odbyła się właściwa ceremonia wmurowania kamienia węgielnego. Akt erekcyjny spisany w językach polskim, hebrajskim i żydowskim został podpisany przez wszystkich zgromadzonych. Do specjalnego pojemnika, w którym umieszczono akt, Geliebter włożył kilka polskich i palestyńskich monet – oraz – kamień z grobu pramatki Racheli. Rzekomy grób żony Jakuba zwanego Izraelem znajduje się nieopodal Betlejem i stanowi trzecie najświętsze miejsce judaizmu, a za święte uznawane jest także przez muzułmanów i chrześcijan. Przez wieki pielgrzymowali do niego wyznawcy trzech wielkich religii i aż do XXI wieku nikt nie ośmielił się odebrać którejś naturalnych praw do przybytku. Geliebter jako syjonista pragnął przenieść się do Palestyny, jednak z różnych względów planów tych nigdy nie zrealizował. Udało mu się jednak odwiedzić Palestynę, a podczas podróży odbyć pielgrzymkę do grobu pramatki. I po dziś dzień w fundamentach domu na Probostwie zatopiony jest kamień z jednego z najświętszych miejsc świata, matriarszego grobowca nieopodal Betlejem.
Grób Racheli w 1930 roku, Wikimedia Commons
Pierwsi lokatorzy
Kiedy chłodną, czwartkową noc sylwestrową 1929 roku rozgrzewał do czerwoności czeski film „Erotikon”, grany na ekranach kina Wir przy Krakowskim Przedmieściu, a tłumy kłębiły się pod kinem Corso, gdzie występowała bogini Ida Kamińska, na placu przy Probostwie trwała skromniejsza, ale nie mniej piękna uroczystość. Tego dnia wręczono klucze pierwszym lokatorom kamienicy Spółdomu. „Kiedy tam przyszliśmy – relacjonowali Nisenbaum i Stupnicki – zwyczajnie nie poznaliśmy miejsca. Jeszcze niedawno był tam po prostu pusty plac, a dosłownie przed chwilą opisywaliśmy uroczystość wmurowania kamienia węgielnego pod pierwszy dom. A teraz? Wznosi się tu potężny budynek. Poprawka – trzy budynki, a w jednym zamontowano już szyby i instalację elektryczną. Jedynie okna nie są jeszcze zaciągnięte zasłonami i widać przez nie szczęśliwe twarze nowych lokatorów, owych wybrańców, którzy do niedawna mieszkali w jakichś kątach jako współlokatorzy, a teraz mogą cieszyć się własnymi mieszkaniami”.
Decyzja o rozdaniu pierwszych kluczy w ostatnią noc 1929 roku zapadła zapewne dość niespodziewanie, ale nie była pochopna i nieprzemyślana. Na krótko przed końcem roku Zarząd Spółdomu zwołał walne zebranie członków, którym zadano następujące pytanie: czy powinno się kontynuować prace budowlane nim wszystkie mieszkania nie zostaną wykończone i wydać je naraz, czy może przekierować środki na szybsze wykończenie części lokali, dzięki czemu możliwe będzie udostępnienie ich osobom najbardziej potrzebującym? W wyniku dyskusji członkowie spółdzielni postanowili – mimo że wszyscy czekali na swoje mieszkania – wznieść się ponad egoizm i upoważnić Zarząd do wykończenia kilku lokali, których przydzieleniem zajmie się specjalna komisja kwalifikacyjna. Przedstawiciele komisji odwiedzali wszystkich członków i na podstawie dokonanych przez siebie obserwacji wyłonili grupę pierwszych lokatorów. Przeznaczono dla nich 9 mieszkań w lewym skrzydle kamienicy, które co prawda formalnie należały do innych osób, ale które zajmować mieli jedynie tymczasowo, nim nie ukończy się całego budynku. Dla owej grupy wybrańców był to prawdopodobnie najszczęśliwszy i najbardziej pamiętny sylwester ich życia.
Nim wszystkich pochłonęła noworoczna zabawa, wzniesiono toast przy filiżankach gorącej herbaty, zorganizowano małą paradę, a Lejb Geliebter wykorzystał okazję do krótkiej przemowy. Zapewne rozbawił wszystkich anegdotką o faktorach, zgłaszających pretensje, że Spółdom buduje zbyt szybko i poinformował zebranych, że każdego tygodnia do spółdzielni zapisują się nowi członkowie, w tym wiele młodych par małżeńskich. Na zakończenie omówił krótko nowy plan Spółdomu – budowę domów czynszowych, w których znajdzie się 700 izb.
Kamienica Spółdomu na Probostwie, widok od podwórza, Spółdom… 1930
Nowa dzielnica
Nim oddano do użytku wszystkie mieszkania na Probostwie, w marcu 1930 roku odbyło się kolejne walne zebranie członków Spółdomu, podczas którego podjęto szereg decyzji – jak miało się wkrótce okazać – bodaj najistotniejszych w całej historii spółdzielni. Posiedzenie rozpoczęto od przeprowadzenia wyborów nowych władz. Jako prezesa Zarządu po raz kolejny wybrano Geliebtera, natomiast funkcję wiceprezesa powierzono inż. Bekkerowi, który zastąpił na tym stanowisku niejakiego Rozenmana. W skład Rady spółdzielni, której prezesem został Abramzon, weszli Mosze Gradel (zastępca), prof. Najman (ze szkoły Bejt Jakow), Grinberg, Braun oraz Kantor. Dysponując silnym mandatem, Geliebter przedstawił zgromadzeniu ambitny projekt, który najłatwiej określić chyba planem budowy całkiem nowej dzielnicy. Przedsięwzięcie zakładało postawienie szeregu domów, w których łącznie miało znaleźć się wspomniane 700 izb. Trudno oszacować, jaką ilość budynków zakładał nowy plan Geliebtera. Pięć? Dziesięć? A może siedemdziesiąt nowych domów? Gdzie miały się znajdować? Najprawdopodobniej na Probostwie, gdzie Spółdom zakupił dwa duże place pod numerami 12 i 17 o łącznej powierzchni niemal 30 tysięcy metrów kwadratowych. Na pewno wszystkie miały być nowoczesne i stosunkowo tanie w budowie i eksploatacji. Plan z pewnością zakładał także przyłączenie ich do instalacji elektrycznych, grzewczych i sanitarnych, a trzeba pamiętać, że w międzywojniu toaleta znajdująca się wewnątrz mieszkania stanowiła rzadki luksus. W każdym razie w takiej ilości pokoi spokojnie mogło zamieszkać kilkaset rodzin i cieszyć się warunkami, które dopiero dzisiaj uznalibyśmy za zwyczajne.
Geliebter i Bekker zreferowali także szczegóły porozumienia, które spółdzielnia zawarła z Towarzystwem Ubezpieczeniowym Przezorność, warszawską filią londyńskiego Prudentiala. Towarzystwo zaproponowało Spółdomowi pożyczkę w wysokości półtora miliona złotych, natomiast w krajowych bankach spółdzielnia planowała zaciągnąć kredyt w wysokości kolejnych 500 tysięcy, co dawało sumę tyleż okrągłą, co astronomiczną. Podano również do wiadomości, że dzięki pożyczce udzielonej przez Komitet Rozbudowy Miasta już w lipcu bieżącego roku uda się wykończyć wszystkie mieszkania w dwóch domach przy Probostwie i rozdać klucze nowym lokatorom. Zgromadzenie jednomyślnie zaakceptowało wszystkie plany finansowo-inwestycyjne i upoważniło Zarząd do wcielenia ich w życie. Jednocześnie 80% nowych członków Spółdomu opowiedziało się za budową kolejnego budynku także w centrum miasta, a jedynie 20% za kontynuowaniem inwestycji wyłącznie na Probostwie. Dzisiaj Probostwo znajduje się w zasadzie w Śródmieściu, ale przed wojną była to ulica położona na obrzeżach, mało zaludniona i pod względem zabudowy przypominająca niesławne Błotniki. Opinia nowych członków Spółdomu przeważyła i ostatecznie zdecydowano się na budowę nowego domu również poza Probostwem. Były to pierwsze oznaki pęknięcia, które niebawem nabrało wyraźnych kształtów i uwidoczniło się w postaci podziału na lokatorów starego i nowego Spółdomu.
Rada i Zarząd Spółdomu. W środku siedzi Lejb Geliebter, obok niego po lewej stronie być może inż. Henryk Bekker. Drugi od lewej (z charakterystycznym sumiastym wąsem) siedzi Szaul Stupnicki, natomiast mężczyzna z ciemną brodą w górnym rzędzie to zapewne Aron Jakow Kantor, Spółdom… 1930
Stary Spółdom
Zgodnie z obietnicą złożoną w marcu, latem 1930 roku oddano do użytku wszystkie mieszkania w dwóch budynkach na Probostwie. Na początku lipca zorganizowano tam wystawny bankiet, który miał swojego marszałka w osobie Mosze Gradla, a zaszczytną funkcję kelnera podczas toastów sprawował Jakub Geliebter, brat prezesa spółdzielni. Przybyli tam wszyscy członkowie i sympatycy Spółdomu, natomiast całą ceremonię miał dokumentować znany fotograf Eliasz Funk z atelier Bernardi przy Krakowskim Przedmieściu 60. Nie zabrakło oczywiście podniosłych mów, które w imieniu lokatorów wygłaszali Najman, Kantor, Goldblum, Gliksberg i pani Rajner. W imieniu Rady i Zarządu Spółdomu Abramzon wręczył Geliebterowi złotą papierośnicę z wygrawerowaną dedykacją – prezent w uznaniu dla jego nieskończonej energii i inicjatywy. Następnie lokatorzy unieśli Geliebtera wysoko na rękach, a on – zapewne wzruszony i może nieco zmieszany – zauważył, że to dość rzadkie zjawisko, by działacze społeczni dostawali złote papierośnice zamiast kamieni w głowę.
Kiedy entuzjastyczna atmosfera nieco się uspokoiła, Geliebter zdał szczegółowy raport z dotychczasowej działalności spółdzielni i raz jeszcze przedstawił ambitne plany na przyszłość, które miały już podobno wejść w fazę wstępnej realizacji. Zauważył ponadto, że wkrótce rozpoczną się prace nad budynkiem w centrum miasta – nowym Spółdomem, jak zaczęto już mówić w Lublinie. Relacjonował, że chęć zamieszkania w nim wyraziła znaczna ilość chrześcijan. Było to doprawdy novum w historii spółdzielni, która dotychczas składała się wyłącznie z Żydów. Wyrażano co prawda zaniepokojenie, że planowany budynek będzie wygodniejszy i bardziej nowoczesny, stąd starzy członkowie Spółdomu będą w jakimś sensie poszkodowani, z drugiej jednak strony fakt, że żydowska inicjatywa wzbudziła zainteresowanie wśród Polaków napawał Żydów prawdziwą dumą. Okazało się, że żydowskie przedsięwzięcia mogą być doceniane, a przede wszystkim, że mogą przysłużyć się całemu miastu i wszystkim jego obywatelom.
Zespół budynków przy Probostwie 19 na mapie Lublina z 1928 roku, geoportal2.lublin.eu
Geliebter osobiście wręczył klucze nowym lokatorom, a następnie zakończył ceremonię życzeniami pomyślności. Kim byli mieszkańcy starego Spółdomu? Większość z nich stanowiła żydowska inteligencja, ludzie, których stać było na zapłacenie przystępnego, ale wciąż stosunkowo wysokiego czynszu. Po wybudowaniu dwóch 3-piętrowych budynków i wliczeniu wszystkich kosztów administracyjnych, miesięczne czynsze na Probostwie oscylowały wokół 25 złotych za jeden pokój. Po dokończeniu trzeciego budynku miały zmaleć o 3-4 złote i wynieść mniej więcej tyle, co tygodniowa pensja niewykwalifikowanego robotnika. W projektowanych budynkach czynsze miały być wyższe i wynosić około 40 złotych za pokój. Dużo, ale i tak znacznie mniej od cen rynkowych, wynoszących w nowym budownictwie prywatnym około 120 złotych za pokój miesięcznie. Nie były to domy dla żydowskiej biedoty, ale osób o stabilnej sytuacji materialnej, przedstawicieli klasy średniej lub osób do niej aspirujących, którzy mogli pozwolić sobie na kilkudziesięcioletnie zobowiązanie kredytowe. W swoich wspomnieniach, opublikowanych w latach 50. na łamach paryskiej Księgi pamięci Lublina Cyla Flam-Franenberg zanotowała zaledwie kilka nazwisk. Oprócz jej rodziny na Probostwie mieszkał Kantor, Gradel z rodziną, Najmanowie z dwoma uzdolnionymi muzycznie synami (13-letnim Erwinem i 10-letnim Ludwikiem), Wajnbergowie z 10-letnim synem Szlomą (utalentowanym malarzem) i Dajczerowie, których syn Henryk był stałym korespondentem korczakowskiego „Małego Przeglądu”. Wiadomo także, że w lokalu pod numerem 6 na Probostwie mieszkała niejaka Wajsówna, z wykształcenia łacinniczka. Wszystkie te rodziny wywodziły się ze środowisk urzędniczych, biznesowych i nauczycielskich. Oprócz nazwisk lokatorów, które zanotowano w przedwojennej prasie przy okazji uroczystości rozpoczęcia lub zakończenia budowy poszczególnych domów, do listy dodać należy także rodziny Geldmanów i Wajsbrotów, które przynajmniej w części przeżyły II wojnę światową i zdały relacje ze swoich przeżyć. Większość mieszkańców Probostwa nie miała jednak możliwości przekazania swoich wspomnień.
Rada, Zarząd i mieszkańcy Spółdomu na podwórzu kamienicy na Probostwie. Na lewo od siedzącego w środku Geliebtera być może Bekker. Na fotografii znajduje się także Jakow Nisenbaum (jako jedyny w drugim rzędzie od góry), Stupnicki (stoi w drugim rzędzie od dołu po lewej stronie) oraz prawdopodobnie Kantor (siedzi ostatni w drugim rzędzie od dołu po prawej) i Gradel (pod Nisenbaumem w ciemnej marynarce); w oknie po prawej stronie tajemnicza twarz, Spółdom… 1930
Nowy Spółdom
Uroczyste wmurowanie kamienia węgielnego pod nowy Spółdom, czyli budynek przy Wieniawskiej 6 odbyło się zaledwie miesiąc po lipcowym bankiecie na Probostwie. Uroczystość z 5 sierpnia 1930 roku przewyższyła swoją rangą wszystkie poprzednie. Na miejscu stawili się bowiem przedstawiciele Urzędu Wojewódzkiego, Starostwa, Banku Gospodarstwa Krajowego, Magistratu, Związku Rewizyjnego Spółdzielni Mieszkaniowych, Gminy Żydowskiej i prasy, centrali Prudentiala w Londynie, różnego rodzaju związków zawodowych i kupieckich oraz organizacji społecznych, w tym ORTu i TOZu. Oprócz nich pojawili się także wszyscy lokatorzy starego Spółdomu oraz przyszli mieszkańcy Wieniawskiej. Plac zapełniały proporce spółdzielcze oraz flagi państwowe, a przede wszystkim tłumy Polaków i Żydów. Otwierając uroczystość, Geliebter podziękował władzom państwowym i wszystkim instytucjom za ogromne wsparcie okazane Spółdomowi, dzięki czemu spółdzielnia może kontynuować swoją działalność na rzecz społeczeństwa i kraju. Podkreślił jednocześnie, że nowy budynek Spółdomu ma być domem wielonarodowym, mostem porozumienia między Żydami a Polakami w Lublinie.
W imieniu poszczególnych instytucji przemawiali m.in. Filipiński (Urząd Wojewódzki), Piechota (komisarz rządowy, przyszły prezydent m. Lublina), inż. Kabacki (Związek Rewizyjny), dyrektor Blumfeld (Prudential), dyrektor Żaczek (Bank Gospodarstwa Krajowego), prezes Warman (Gmina Żydowska) oraz Persyko (Żydowska Spółdzielnia Kredytowa). Po podpisaniu przez oficjeli aktu erekcyjnego, przedstawiciel Urzędu Wojewódzkiego wmurował pierwszą cegłę. Po nim murowali m.in: Ulrych (reprezentujący Starostwo), sędzia Skuczyński, komisarz Piechota, Blumfeld, Kabacki, Żaczek, Alten (ORT), doktorowa Trojanowska, Gradel i inni. Następnie przeniesiono się na Probostwo, gdzie zorganizowano elegancki bankiet. Atmosfera była bardzo przyjazna, ale nad uroczystością zawisł pewien cień. Po tym, jak przedstawiciel Prudentiala wygłosił do zgromadzonych kilka słów po angielsku, wszyscy inni przemawiali w zasadzie wyłącznie po polsku. Nawet Geliebter nie powiedział słowa po żydowsku, a inni wtrącali tylko pojedyncze zdania. Ówczesna prasa żydowska ze zmartwieniem odnotowała ten szczegół i zwróciła uwagę, że przedstawiciele władz państwowych nie mieli możliwości zorientować się, że uczestniczą w przedsięwzięciu budowanym żydowskimi rękami i pieniędzmi. A przecież nie tak dawno rozpisywano się z dumą o żydowskiej inicjatywie, która zdobyła uznanie Polaków. To, że przemawiano praktycznie tylko po polsku część społeczności żydowskiej odebrała jako przykre zacieranie faktu, że Spółdom został założony przez Żydów.
Nowy Spółdom, kamienica przy Wieniawskiej 6, fot. Jerzy Żywicki
„Zarząd spółdzielni mieszkaniowej Spółdom zawiadamia, że w nowym domu, który budowany jest obecnie przy ulicy Wieniawskiej 6, pozostała już tylko niewielka ilość wolnych mieszkań na czwartym piętrze, na które można zapisywać się ze specjalnym rabatem. Informacje i zapisy w biurze Spółdomu przy Wieniawskiej codziennie w godzinach od 7 do 17, telefon 14-60″. „Lubliner Sztyme”, nr 51, 19 grudnia 1930
Budowniczy Solness
Lejb Geliebter chciał budować coraz więcej, wyżej i lepiej. Piął się na sam szczyt, a współcześni widzieli w nim wyłącznie niezłomny optymizm, wręcz fanatyzm w dążeniu do swoich celów, nieprzebrane pokłady inicjatywy, woli, energii i niezłomności ducha. Urodził się w Zamościu w 1874 roku, ale po ślubie z Bejlą Rajzlą Lewinkopf przeniósł się do Lublina, gdzie spędził całe dorosłe życie. Już w czasach okupacji austriackiej znalazł się w gronie osób zakładających pierwsze żydowskie towarzystwo kulturalne w Lublinie. Kiedy sławny poseł na sejm Icchok Grünbaum, zawiedziony brakiem aktywności ze strony lubelskich syjonistów, zagroził, że nigdy więcej nie przyjedzie do Lublina, jeśli w mieście nie powstanie hebrajska szkoła Tarbut, Geliebter bez wahania stwierdził, że założy szkołę. Wkrótce potem Tarbut w Lublinie stał się faktem, a bez jego udziału niemożliwe byłoby również powstanie żydowskiego Gimnazjum Humanistycznego. Początkowo pragnął rozwiązać problem mieszkaniowy wśród Żydów, stąd pomysł na Spółdom i nowy kwartał na Probostwie. Ale żydowski światek w Lublinie szybko okazał się dla niego za ciasny, potrzebował wypłynąć na szersze wody i oprócz gmachów budować mosty, tym właśnie miał być przecież wielokulturowy dom na Wieniawskiej. Był człowiekiem bardzo skomplikowanym. Z jednej strony odnosił duże sukcesy biznesowe (był właścicielem wielkiego składu bławatnego, prezesem Banku Udziałowego i członkiem Izby Przemysłowo-Handlowej), z drugiej bez reszty poświęcał się bezinteresownej pracy społecznej. Jako skrajny syjonista najbardziej w świecie marzył o emigracji do Palestyny, swoim córkom – Osnat i Abigail – już na początku XX wieku nadawał typowo hebrajskie imiona. Z drugiej jednak strony budował i wzmacniał społeczność żydowską w diasporze i bez żadnych problemów współpracował z ludźmi o diametralnie odmiennych poglądach politycznych. Jego niespokojny duch, szereg talentów i prawdziwych darów niebios zdumiewały współczesnych. A jednak obok towarzyszących mu stale optymizmu i energii, gdzieś głęboko czaił się w nim także bardzo mroczny cień. Przez lata tlił się, ale stopniowo narastał i ostatecznie pochłonął i stopił całą jego duszę.
W czwartek 12 listopada 1931 roku około godziny 10 rano Lejb Geliebter popełnił samobójstwo w swoim mieszkaniu przy ulicy 3 Maja 22.
Kamienica Brombergów przy ulicy 3 Maja 22 w Lublinie, w tym miejscu 12 listopada 1931 roku Lejb Geliebter popełnił samobójstwo, fot. Joanna Zętar
Wiadomość o samobójczej śmierci 57-letniego Geliebtera zelektryzowała cały Lublin. Od Krakowskiego Przedmieścia, przez Lubartowską, Piaski, Podzamcze, Wolę i Czechów wszyscy z niedowierzaniem pytali: „Czy to prawda, że nie żyje?”. Przez ostatnie dni Geliebter chorował, jednak każdy był przekonany, że wkrótce wstanie z łóżka z setką nowych pomysłów. Podobno tylko jednemu rejentowi wyznał lakonicznie, że życie już całkiem mu obrzydło. Dzień wcześniej miał jeszcze swobodnie rozmawiać z najbliższymi, ale w czwartek był bardzo wyciszony. Wykorzystał moment, w którym został w mieszkaniu sam i powiesił się na linie przymocowanej do drzwi balkonowych. Jako pierwsza zauważyła to służba. Wciągnięto go i wezwano pomoc, jednak Geliebter już nie żył. Zmarły pozostawił po sobie list pożegnalny, którego fragmenty przedrukowała nazajutrz żydowska prasa. „Wybaczcie mi, inaczej już nie umiem – miał pisać – Niech się wam zdaje, że zachorowałem i umarłem. I tak nie ma już ze mnie żadnego pożytku. Każde słowo mnie denerwuje, stałem się wyczerpany i niezdolny do niczego”. W liście zostawić miał także kilka zaleceń dla rodziny i przyjaciół, m.in. by telegrafem ściągnięto jego brata z Warszawy. Napisał, że w szufladzie znajdą kilka srebrnych monet, które jako Kohen, syn pokolenia kapłańskiego, otrzymywał podczas ceremonii pidjon ha-ben, wykupienia pierworodnego. Poinstruował, aby przygotowano mu za nie tradycyjny całun pogrzebowy.
Kiedy wieść o śmierci Geliebtera dotarła do Gimnazjum Humanistycznego, natychmiast przerwano w nim lekcje. Wieczorem zwołano żałobne posiedzenie zarządu szkoły, podczas którego nauczycieli i dyrekcję dławiły nieskrywane łzy. „Dorośli ludzie płakali jak dzieci”, pisano na łamach prasy. O godzinie 18 w Gimnazjum odbyło się posiedzenie komitetu pogrzebowego, w którym udział brali przedstawicieli szkoły, Tarbutu, Spółdomu i wszystkich organizacji, w których działalność zaangażowany był Geliebter. Pogrzeb zmarłego odbył się 13 listopada w południe. Wszystkie instytucje zostały poproszone, by zamiast wieńców żałobnych wpłaciły datki na rzecz samopomocy dla biednych uczniów Gimnazjum Humanistycznego, dla których przyznano także dwa stypendia imienia zmarłego. Kondukt pogrzebowy wyruszył z ulicy 3 Maja, po czym przeszedł ulicami Radziwiłłowską, Krakowskim Przedmieściem, Nową i Lubartowską, aż do nowego cmentarza żydowskiego. Trumnę przez całą drogę niesiono, a podczas samego pogrzebu przemawiał szereg działaczy społecznych z dyrektorem Gimnazjum Frankiem i Gradlem ze Spółdomu na czele. Rabinat Lublina dozwolił złożenia zwłok wedle wszelkich przepisów, traktując śmierć Geliebtera jako nieszczęśliwy wypadek, a nie samobójstwo.
Nekrologi Lejba (Leona, Lejbusza) Geliebtera, zajmujące praktycznie całą stronę „Lubliner Tugblatu” z 13 listopada 1931 roku
Jeszcze przez kilka dni po śmierci Geliebtera ogłoszenia kondolencyjne wypełniały całe pierwsze strony „Lubliner Tugblatu”. Krótkie wzmianki na temat jego śmierci pojawiły się także na łamach nielicznych czasopism polskich. Co ciekawe, prasa polska sugerowała, że powodem samobójstwa Geliebtera były kłopoty finansowe, o czym gazety żydowskie w ogóle nie wspominały. Być może rzeczywiście problemy z pieniędzmi popchnęły go do ostateczności, ale w liście pożegnalnym chyba dość wyraźnie pobrzmiewają także inne, być może istotniejsze powody samobójstwa. Zdaje się, że Geliebter mógł cierpieć na depresję. Jego tajemnicza choroba na krótko przed śmiercią miała być może podłoże psychiczne, a niezdiagnozowana i nieleczona mogła rozwijać się u niego latami. Nigdy w każdym razie nie dowiemy się już jakie były naprawdę motywy samobójczej śmierci Lejba Geliebtera.
Jakow Nisenbaum nazwał go mistrzem budowniczym Solnessem. Bohater dramatu Henryka Ibsena o tym tytule buduje w norweskim miasteczku potężną wieżę. Kiedy podczas jej inauguracji wchodzi na sam szczyt, potyka się i ginie podczas upadku. Także Geliebter nie doczekał ukończenia swojego ostatniego dzieła, budynku przy Wieniawskiej 6, który przez niemal 10 lat był potem wspólnym domem dla rodzin polskich i żydowskich.
Przezornego Pan Bóg…
Śmierć Geliebtera wywołała w Spółdomie zapaść. Tylko on był w stanie udźwignąć misterną konstrukcję finansowo-inwestycyjną, a kiedy go zabrakło spółdzielnia zaczęła sypać się jak domek z kart. Mieszkania stały puste, nie było chętnych na zapisy, a londyńska centrala Prudentiala zmieniła warunki porozumienia ze spółdzielnią oraz zmniejszyła amortyzację kredytu. Kryzys zagroził istnieniu Spółdomu. Nie można było zaciągnąć dalszego kredytu, a zatem nie dało się kontynuować prac budowlanych, dzięki czemu zwiększyłyby się wpływy z czynszów. Jedynym ratunkiem mogła być pożyczka od Banku Gospodarstwa Krajowego, ale najpierw należało uporządkować bieżące wydatki. Do tego potrzebny był nadzór sądowy, który uratowałby spółdzielnię przed rozwiązaniem. Lokatorzy Probostwa zaczęli drżeć o swój los, ponieważ ich nieruchomość miała gwarantować budynek przy Wieniawskiej. Spółdom rozpoczął więc burzliwy proces sądowy, którego celem było objęcie spółdzielni nadzorem. Przedstawiciele Przezorności, którzy zaangażowali po swojej stronie wziętego prawnika, Zygmunta Gralińskiego, znanego obrońcę z niedawnego procesu brzeskiego, przeciwstawiali się temu pomysłowi, twierdząc że przywilej taki nie przysługuje Spółdomowi. Spółdom z kolei oskarżał Towarzystwo, że celem jego działań było przejęcie majątku spółdzielni, co odbyłoby się oczywistym kosztem lokatorów. Ostatecznie w marcu 1932 roku Spółdomowi udało się wygrać sprawę. Sąd okręgowy w Lublinie przyznał spółdzielni 5-miesięczny nadzór, a syndykiem wyznaczył adwokata Szwentnera.
„Lekarz dentysta Fajersztajn przeniósł się do Spółdomu przy Wieniawskiej 6. Przyjmuje w godzinach od 10 do 14 i od 15 do 18″. „Lubliner Tugblat”, nr 266, 17 listopada 1931
W drugiej połowie lat 30. z pozycji awangardowej Spółdom osunął się raczej w cień lubelskiej spółdzielczości. Spółdzielnia przetrwała, zdołała ukończyć trzeci budynek na Probostwie i istnieje do dzisiaj, chociaż przeżywała niemałe kłopoty. Z okresu po śmierci Geliebtera pochodzą jedne z nielicznych dokumentów tyczących się Spółdomu, które odnaleźć można w zbiorach Archiwum Państwowego w Lublinie. Dotyczą one wykupu weksli protestowanych spółdzielni, które znajdowały się w posiadaniu Ordynacji Zamojskiej w Zwierzyńcu i które z jakichś powodów pragnął nabyć niejaki A. Stul, mieszkaniec Wieniawskiej 6. Sprawa jest na tyle skomplikowana, że nawet urzędnik Ordynacji zanotował na jednym z dokumentów szczere: „O co tu chodzi?”. Pewne światło na wielkie – i nigdy niezrealizowane – plany Geliebtera rzuca broszura informacyjna, wydana przez Spółdom w 1930 roku, którą udało się odszukać w Bibliotece Narodowej Izraela w Jerozolimie. Główne źródło dotyczące historii spółdzielni stanowi jednak przedwojenna prasa żydowska z Lublina, w oparciu o którą powstał powyższy artykuł.
Za pomoc i zaangażowanie w odszukaniu broszury „Spółdom”, gezelszaft cu lindern di dires-nojt in Lublin/ „Spółdom”, spółdzielnia dla ułagodnienia głodu mieszkaniowego w Lublinie serdecznie dziękuję Marli Raucher Osborn, a przede wszystkim Sergeyowi R. Kravtsovowi z Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie.