Klątwa rzeźniczki Chinki
W tym roku przygotowania do Rosz Haszana przebiegały w Lublinie w podniosłej atmosferze: po ponad osiemdziesięciu latach do Jesziwy Mędrców Lublina wracały dwie książki wchodzące przed wojną w skład jej bezcennej biblioteki. Jak bardzo symboliczne było to wydarzenie, najlepiej świadczy wzruszenie malujące się na twarzach wszystkich w Jesziwie, gdy nasz gość z Niemiec, Stephan Kummer, przekazywał lubelskiej Gminie Żydowskiej dwa rozsypujące się dzieła. Za chwilę zaczynał się szabes. Na stołach czekały już świąteczne chały, a niedługo miała przyjść wigilia Rosz Haszana. Ale nie zawsze było tak spokojnie i uroczyście. W 1928 roku świąteczny nastrój skutecznie mąciły zakłócenia, które tliły się w Lublinie od lat, falowały – raz wychodząc na światło dzienne, a potem znowu przygasając – by nagle znaleźć gwałtowne ujście tuż przed Jom Kipur, Sądnym Dniem i najbardziej uroczystym ze wszystkich żydowskich świąt.
We wrześniu 1928 roku, w wigilię Jom Kipur, tuż przed modlitwą Kol Nidre, we wszystkich synagogach i domach modlitwy w Lublinie rozdano wiernym ulotki po polsku i żydowsku z krótką wiadomością od niejakiej rzeźniczki Chinki: „Przeklęcie na nowy rok życzę tym rzeźnikom, którzy pobili mego męża oraz tym, którzy tę bójkę zorganizowali”. Nie przebierała w słowach rzeźniczka Chinka – albo Chinke di kacewte, jak nazywali ją w Lublinie po żydowsku – ale po co się rozdrabniać, gdy sprawa jest poważna, krew ma się gorącą, a na podorędziu tasak?
Przez niemal sto lat ta przedziwna ulotka z klątwą na rok 5689 przeleżała w archiwum Jiwo, Żydowskiego Instytutu Naukowego – najpierw w Wilnie, gdzie wysłał ją niejaki Josef Buterman, nasz miejscowy zamler, czyli zbieracz wszelkich przejawów żydowskiej aktywności, a potem w Nowym Jorku, gdzie część tych zbiorów, szczęśliwie uratowanych, trafiła po II wojnie światowej i spoczywa do dziś. Przez sto lat ta niewielka ulotka, wciśnięta między plakaty przeciwgruźlicze i legitymacje Towarzystwa Ochrony Zdrowia Ludności Żydowskiej TOZ, skutecznie strzegła swoich sekretów. Ale nie ma przecież żadnych tajemnic w świecie, w którym jest prasa, a szczególnie prasa żydowska.
„Jak wiadomo – pisał o sprawie »Lubliner Tugblat« – już od dłuższego czasu w Lublinie toczy się wojna pomiędzy grupą rzeźników hurtowników, którzy zawarli ze sobą układ, a rzeźnikami detalistami, którzy cierpią z powodu istnienia owego układu. Na czele detalistów stoi pewien Mordko Gewerc, którego przed dwoma tygodniami dotkliwie pobito. Ostatnio, przed Kol Nidre, rozdano we wszystkich synagogach odezwę rzeźniczki Chinki – tu skwapliwie przedrukowano treść ulotki – która przeklinała rzekomych prześladowców swojego męża”. Klątwa – relacjonował dalej „Togblat” – chociaż ubrana w nowoczesną formę, to jednak najprawdziwsza klątwa, i do tego rzucona w wigilię Jom Kipur, dnia pojednania, przeraziła środowisko rzeźników hurtowników. Wystosowali delegację do Chinki rzeźniczki, domagając się przeprosin za pomówienia i odwołania klątwy, ta jednak stwierdziła, że nie przeprosi nawet podczas modlitwy neila, która zamyka Jom Kipur i jest ostatnią chwilą na wyrażenie skruchy. Zamiast pojednania, spór między detalistami a hurtownikami rozgorzał zatem na nowo, przeniósł się na ulice i polała się rzeźnicka krew.
Chinka Gewerc latami przewodziła wojnie z sitwą rzeźników hurtowników i chociaż czasem stała na polu walki zupełnie sama, pozostawała nieugięta. Wstąpił w nią może duch samej Joanny d’Arc, która miecz zamieniła na rzeźnicki tasak i ze swojej jatki przy ulicy Furmańskiej i domu przy Lubartowskiej głosiła pieśń bojową niskich cen: „Borechabe! (jid. Witajcie!) Chinka rzeźniczka znów sprzedaje koszerne mięso w cenie 55 groszy za kilogram!”. I proste masy z Podzamcza stały za Chinką rzeźniczką murem, za jej krucjatą i za mięsem tańszym o kilkadziesiąt groszy od tego u hurtowników.
W grudniu 1932 roku wszystko jednak się zmieniło. Ze szpalt gazet zniknęły reklamy rzeźniczki Chinki i jej słynne pozdrowienia „borechabe”, ustała wieloletnia wojna rzeźników, a ceny podskoczyły do złotówki za kilogram. Czyżby udało się ją zastraszyć? A może zmęczona i pobita odłożyła tasak i odeszła na rzeźniczą emeryturę? Zamiast z nią walczyć, sitwa rzeźników hurtowników zaprosiła Chinkę Gewerc do swojej sitwy. A ona? No cóż… „Złotówka jest lepsza niż borechabe” – skwitował „Lubliner Tugblat”.