Megejfe! Epidemia cholery w Lublinie
Od początku pandemii w wyniku zakażenia SARS-CoV-2 w województwie lubelskim zmarło już prawie 3 tysiące osób, co na szczęście wciąż stanowi niewielki odsetek ponad dwumilionowej populacji województwa (zbiorcze dane dotyczące zgonów w samym Lublinie nie są publikowane). Sto trzydzieści lat temu, w 1892 roku, Lublin nawiedziła epidemia cholery, która w kilka miesięcy zabiła około 1,5% mieszkańców miasta i była jedną z największych katastrof w jego najnowszej historii.
Alegoria cholery na okładce „Le Petit Journal” z 1 grudnia 1912 roku, domena publiczna.
Cholera przyszła do Lublina w sierpniu 1892 roku z niewielkich Biskupic. Pierwsze przypadki zanotowano na Lubartowskiej; chorowali głównie Żydzi – biedni mieszkańcy zatłoczonych i brudnych kamienic w mniej zamożnych dzielnicach. Już wtedy, w XIX wieku, w walce z „megejfe” (epidemią w jidysz) zastosowano znane nam dzisiaj reguły reżimu sanitarnego – kwarantanny, dystans społeczny, szpitale tymczasowe, dezynfekcję rąk i rzeczy osobistych oraz podkreślano rolę zbiorowej odpowiedzialności i higieny w powstrzymaniu choroby. Także wtedy do głosu doszli różnego rodzaju „cholerasceptycy”, którzy ignorowali lub negowali zalecenia lekarzy, a epidemię próbowali powstrzymać „niezawodnymi” środkami z zakresu magii i zabobonu. Jak to zwykle bywa, przyczyna epidemii – bieda materialna – i tym razem znalazła sobie sojuszniczkę w biedzie intelektualnej, która skutecznie ją podtrzymywała.
Poniżej przedstawiam wypisy z korespondencji do pisma „Izraelita” dotyczące wielkiej epidemii cholery z 1892 roku w Lublinie oraz świadectwa ludowych wierzeń i środków stosowanych w żydowskiej medycynie ludowej na powstrzymanie tej choroby. Wypisy te są częścią najnowszej publikacji internetowej Ośrodka Izraelita lubelski, która dostępna jest za darmo pod niniejszym adresem (kliknij).
„Izraelita”, nr 36 (9 września 1892), s. 306:
– Z Lublina telegrafuje nam adw. p. J. Goldszmit, pod d. 7-m b. m.: „Epidemja trwa wciąż. Kosztem rządu budują baraki dla chorych. Opiekun szpitala żydowskiego, sędziwy p. Natan Müller, doktorzy: Getz, Dobrucki, student Szaniecki, oraz komitety rozwijają nadludzką energję”. Dodajmy do tej alarmującej nieco wieści, że cholera w Lublinie i w gubernji wprawdzie grasuje, ale, jak z urzędowych buletynów widać, w stopniu słabego natężenia. W gubernji jest prawie na wygaśnięciu.
– Czytamy w „Gazecie lubelskiej”: „Żydzi tutejsi, w celu zapobieżenia rozwojowi epidemji, wyprawili aż dwa wesela na cmentarzu żydowskim. Oblubieńców wybrano z najbiedniejszych warstw ludności. Niepodobna sobie wyobrazić czegoś równie wzruszającego – cisza cmentarna, zakłócona śpiewem weselnym, nędza krańcowa, – pokryta nimbem godów weselnych. Dość powiedzieć, że jedną parę dobrano z jakichś głuchoniemych biedaków. A niedosyć tego. Zaprzągnięto cztery dziewczyny żydowskie do pługa i oborano granice miejskie od strony Biskupic. Lecz nie koniec na tem. Zażegnywacze zrobili jeszcze taką operację: W sposób tajemniczy zdjęto łańcuchy z łazienek Wendrowskiego i stawidła z młyna Krauzego. Wszystko to razem – jak nas zapewniają – wedle form rytualnych pochowano na miejscowym cmentarzu żydowskim, z tą wiarą, że jak woda zejdzie, to uniesie z sobą epidemję… Rzeczywiście, woda w rzece spadła ogromnie”.
„Izraelita”, nr 37 (16 września 1892), s. 315:
– Czy żydzi mniej podlegają zarazie, jak utrzymują niektórzy, a z pewnym przekąsem przywodzą drudzy? Statystyki epidemiczne, przynajmniej co do cholery, nie zdają się to potwierdzać. Wielokrotnie podczas tych epidemij, zwracano uwagę, że zwłaszcza dyeta szabasowa, ze swemi częścią zimnemi, częścią niehyginicznie przyprawionemi pokarmami, bywa w posobotniej nocy przyczyną większej ilości zasłabnięć śród niższych warstw żydowskich. Czyżby nie wielki był czas, aby rabini na, czas przynajmniej tych dób niebezpiecznych, odstąpili od swego „non-posumus“ i pod względem rytualno-kuchenno-szabasowych rygorów uchwalili dla ludu jakieś ulgi? Oto, co jeden z lekarzy pisze do „Kur. Cod”. o cholerze grasującej w Lublinie:
„Cholera w Lublinie wyłącznie prawie trapi starozakonnych i według danych urzędowych zupełnie prawdziwych, zachorowało na nią dotychczas nieco więcej, niż 150 osób, z liczby których, dzięki natychmiastowemu i dobrze zorganizowanemu ratunkowi, zmarło tylko około 40% [sic!] i to ludzi słabszych, niezdolnych wytrzymać jakiejkolwiek cięższej choroby”.
Zaznaczywszy za tem, że w dzielnicy chrześcjańskiej, skutkiem czystości w mieszkaniach, ostrożności w dyecie, prędkiem szukaniu pomocy lekarskiej i t. p., dotąd cięższych objawów cholery nie było, korespondent pisze dalej:
„Żydzi tutejsi przekonali się już po dwóch szabasach, że nocą w soboty najwięcej zapadało ich na cholerę, dla tego, iż spożywali zimne pokarmy, obiadali się mocno zaprawioną cebulą i pieprzem, rybą, i pragnienie zaspakajali wodą, nie zawsze świeżą i czystą. Biedacy nadto z koniecznej oszczędności przechowują pościel, bieliznę i rzeczy po chorych, co stanowczo jest niemożebne bez poddania dezynfekcji”.
„Izraelita”, nr 38 (23 września 1892), s. 323:
Lublin, 7 września. (Spóźnione). Jakkolwiek od lat wielu jestem stałym mieszkańcem Warszawy, niemniej jednak wszystkie moje tradycje przeszłości wiążą się ściśle z Lublinem. Urodzony w lubelskiej gubernji, wychowany tam, po odbytych studjach prawnych w b. Szkole Głównej, powróciłem na aplikację sądową również do Lublina. Nic więc dziwnego, że pierwsza wieść o klęsce epidemicznej, jaka nawiedziła to miasto, zelektryzowała mnie w sposób niezwykły. Bawiłem podówczas na kuracji w Nałęczowie. Przybywający z Lublina opowiadali sanitarno-choleryczne incydenta w sposób tak zatrważający, iż zgrozą przejmowały duszę te ich opowieści. Zapragnąłem więc sprawdzić rzeczywiste położenie na miejscu, i nie namyślając się długo, pierwszym pociągiem pojechałem do Lublina, zkąd na gorąco posyłam wam to krótkie sprawozdanie:
Na samym wstępie dowiedziałem się, że J. E. Główny Naczelnik Kraju zwiedził szpitale choleryczne w towarzystwie barona Medema, oraz miejscowego Gubernatora, a także, że cholera w Lublinie słabnie, wysłałem więc zaraz do redakcyj pism warszawskich depeszę odpowiedniej treści, a będąc dziś ponownie w Lublinie, telegrafowałem do was o stanie epidemji. Następnie powziąłem wiadomość, że oddziały dla cholerycznych urządzone są w Lublinie w trzech szpitalach: Ś-go Jana na 30 łóżek, Ś-go Wincentego na 30 łóżek, oraz w Szpitalu starozakonnych na 20 łóżek. Ponieważ epidemja wybuchła najpierw w dzielnicy żydowskiej, przeto udałem się przedewszystkiem do tego ostatniego szpitala z opiekunem, p. Müllerem. Szpital znajduje się przy ul. Lubartowskiej; po drodze zatem wstąpiłem do domów, w których cholera miała swe źródło, gdyż tam w pierwszych dniach jej pojawienia się, po kilkanaście dziennie zabierała ofiar.
Szpital starozakonnych w Lublinie urządzony jest podług wszelkich nowoczesnych wymagań nauki i doświadczenia, – posiada wodociągi, zlewy, waterklozety, wentylację, i dla tego w nim pierwotnie urządzono oddziały dla cholerycznych. Oddziałów jest dwa: męzki i żeński, w męzkim znajdowało się w chwili mej wizyty 6 osób, – a w żeńskim 8. Chorym głównie udzielają pomocy ordynator szpitala D-r Tetz, Dobrucki, Doliński, oprócz felczerów i służby szpitalnej.
Dla przecięcia komunikacji między innymi chorymi w szpitalu a cholerycznymi, zamknięto główne wejście, pralnię dla cholerycznych urządzono w pewnej odległości na przedmieściu.
Nie mogę pominąć milczeniem nieporządku, jaki w dzielnicy tej dotykającej do szpitala panuje. Domy ugarnirowane tu są różnokolorowemi plamami i kupami nieczystości, a prosięta rozkoszują się w rowach pełnych cuchnącego błota szczególniej przed domami Nr. 680 i 683. Po wyjściu ze szpitala, miejscowy felczer energicznie nas dezinfekował roztworem kwasu karbolowego. Jadąc ze szpitala trafiliśmy na niosących do tegoż chorego – był nim jakiś biedny Moszek, który od 4 dni włóczył się po ulicach bez dachu i chleba. Cztery lektyki sprowadzono z Warszawy. Niesie taką lektykę 4 ludzi, płatnych przez komitet choleryczny, zatwierdzony na przedstawienie dozoru bóżniczego przez Gubernatora. W skład komitetu wchodzą: pp. Korngold, Lichtenfeld, Halpern, Margulies, Majersohn, Sejdeman, Szwartszar. Oprócz tych jest jeszcze kilkunastu członków, odbywających dyżury w aptekach dniem i nocą po 6 godzin przy asystencji felczera; podają oni pierwszą pomoc chorym, pielęgnują ich w czasie choroby w mieszkaniach. Oprócz aptek pp. Karego i Czubaszki, i w mieszkaniach członkowie komitetu dyżurują opatrzeni w wino, spirytus, rycynę, ipekakuanę i t. p. środki antycholeryczne. W miarę dalszych wypadków, zdam wam szczegółowe sprawozdanie.
Nowy szpital żydowski przy Lubartowskiej.
„Izraelita”, nr 38 (23 września 1892), s. 325:
– Z Lublina donoszą nam o smutnym finale, jaki miała praktyka zabobonna ożenienia na cmentarzu ubogiej pary, celem zażegnania epjdemji. Oto, nowozaślubiona, w kilka dni po swym ślubie śród grobów, sama padła ofiarą cholery. Nowożeniec stał się jednym z najgorliwszych działaczy śród służby cholerycznej.
„Izraelita”, nr 39 (30 września 1892), s. 332:
– Panująca zaraza nie przestaje być palącą kwestją dnia w prasie i publiczności, obawą zjawienia się wroga i w murach naszego grodu [Warszawy] bezprzestannie trapionej. Dotychczas nieproszony gość nas omija, i miejmy nadzieję, zwłaszcza przy późnej już porze, że energicznym środkom, stosowanym przez władze sanitarne, uda się do wrót naszego miasta plagi nie dopuścić.
W Lublinie, niestety, i okolicy, zaraza grasuje wciąż, acz ze zmniejszoną już nieco siłą. Wedle dat „Warsz. Dniew”. pod. 13 Września zachorowało na cholerę w gubernji lubelskiej, w obrębie obejmującym 101,756 mieszkańców, 1,207 osób,wyzdrowiało 527, umarło 378. Przeciętnie wypadało jedno zachorowanie na 84 i jeden wypadek śmierci na 338 mieszkańców, co w porównaniu do ogniska zarazy w Hamburgu np, nie stanowi zbyt wielkiej odsetki. Dodać jednak trzeba, że po 13 Września epidemja znacznie się tam wzmogła, zwłaszcza w samym Lublinie, i codzień liczne zabierała ofiary. Przyczyną tak silnego rozwinięcia się tam epidemji upatrują jednozgodnie wszyscy sprawozdawcy lekarscy w straszliwie zaniedbanych warunkach sanitarnych, w jakich uboga ludność żydowska, na niezdrowych przedmieściach, w blizkości bagnistej rzeczki, żyje. Korespondent do „Gaz. War.“, rozpisując się o tem, dodaje:
„…Władza, celem zapobieżenia złemu, przedsięwzięła wszelkie środki ostrożności. Z władzą powinien współdziałać ogół inteligencji żydowskiej, na którą proletarjat żydowski, mimo pewnych niechęci, nie patrzy jednak z absolutnem niedowierzaniem. Od inteligencji oczekiwać należy gorliwej działalności w kierunku zażegnania niebezpieczeństwa Przytem pamiętać trzeba, że półśrodkami niemożna zrobić wiele. W takich razach najlepszem antidotum jest antidotum radykalne.
Odpowiednio do omawianej kwestji istnieje jedna tylko droga, prowadząca prosto do celu. Drogą tą jest powstrzymanie usilne i energiczne ciemnych tłumów od gremialnych wycieczek do rezydencyj cudownych rabinów. Niech inteligencja żydowska wpaja w swych niewykształconych współwierców przeświadczenie, iż pielgrzymki są w obecnej chwili grzechem raczej, niż zasługą przed Bogiem, niech stara się wszelkiemi siłami powstrzymać ruch, będący nie na czasie, a spełni swój obowiązek moralny i zasłuży sobie na wdzięczność moralną”.
Zwracamy uwagę korespondenta, że rada jego jest tym razem zbyteczną; gdyż t. z. cudowni rabini, o ile wiemy, wszyscy zakazali w tym roku swym zwolennikom przyjazdu do nich na święta, i zjazdów u nich nie będzie.
Do „Gaz. Pol”. piszą z Lublina między innemi:
„…Należy oddać zupełną sprawiedliwość inteligentniejszej i zamożniejszej części towarzystwa lubelskiego izraelskiego, iż dokłada wszelkich usiłowań tak dla rozpowszechnienia wśród swoich współwyznawców racjonalnych pojęć o sposobach walki z epidemią choleryczną, jak i ulżenia ich niedoli. Starania te zaczynają już wydawać dobre owoce“.
– Młodzież żydowska w Lublinie na ulicy Lubartowskiej (gdzie był pierwszy wypadek cholery), wydaje z własnych funduszów biednym po kubku herbaty z cukrem i pół funta chleba za 1 kop. Gmina żydowska rozdaje po 500 obiadów (za 3 k.) dziennie.
„Izraelita”, nr 47 (2 grudnia 1892), s. 408:
– W Lublinie epidemja wygasła już zupełnie. Od miesiąca blizko nie wydarzył się ani jeden wypadek świeżego zasłabnięcia, a niewielka reszta chorych wróciła do zdrowia. Sporadycznie panuje jeszcze cholera w niektórych powiatach gubernji. O środkach przedsięwziętych ku uzdrowotnieniu Lublina piszą do „Gaz. War”. między innemi:
„Projektowana przed miesiącem rewizja domów obecnie jest już prawie na ukończeniu. Wydelegowani do tej uciążliwej, a często bardzo nawet nieprzyjemnej czynności, panowie studenci uniwersytetu warszawskiego, w liczbie blizko 30, wywiązywali się bardzo gorliwie z podjętego zadania, obchodząc wszystkie domy od suteren do poddasza, i zbierając wiadomości i wymiary rozległości mieszkań, w stosunku do mieszkających w nich osób.
Z powyższej rewizji okazało się, że w dzielnicy chrześciańskiej przeludnienia niema, że czystość jest utrzymywana średnio, za to dzielnica żydowska nadal w takim stanie, jak obecny, pozostawioną być nie może, a to pod grozą nieustających epidemij wszelkiego rodzaju. Tymczasowo, nie mogąc usunąć złego zupełnie, postanowiono je powstrzymać, zmuszając najbardziej niechlujnych lokatorów do opuszczenia przepełnionych mieszkań, gospodarzom zaś, których, jako właścicieli de facto doszukać się nie można, nakazano opróżnić domy z lokatorów, aż do czasu wykonania nakazanych przez władze ulepszeń sanitarnych. Dla dopilnowania zaś wydanych rozporządzeń i czuwania nad miastem pod względem zdrowotnym, postanowiono do wiosny zatrzymać stale w mieście w liczbie 5-iu studentów wydziału lekarskiego, którzy co tydzień mają się zmieniać kolejno i znajdować się do pomocy d-ra Mierzyńskiego, inspektora urzędu lekarskiego i p. gubernatora”.
Po latach warunki na ulicy Lubartowskiej nie uległy większej poprawie, ok. 1934, fot. Stefan Kiełsznia.
Tyle jeśli chodzi o głos żydowskiej inteligencji. Uważni czytelnicy Izraelity lubelskiego będą mogli śledzić wieloletnie starania o budowę nowego szpitala żydowskiego, który miał zastąpić stary i nieodpowiedni budynek szpitalny przy ulicy Siennej. W przeciwieństwie do szeregu innych inicjatyw (o których można przeczytać w naszej publikacji), ta zakończyła się sukcesem i – jakby cudem – szpital otwarto w 1886 roku, zaledwie kilka lat przed pojawieniem się w Lublinie cholery. Strach pomyśleć jak potoczyłyby się losy tamtej epidemii bez nowoczesnej placówki przy Lubartowskiej.
Głos prostego ludu w sprawie cholery znamy pośrednio, ale z wiarygodnego źródła. Przytacza go Henryk Lew, znakomity etnograf i jeden z lubelskich korespondentów „Izraelity” w swoim fascynującym a czasem sensacyjnym eseju O lecznictwie i przesądach leczniczych ludu żydowskiego, który stanowi drugą część naszej publikacji. W sprawie wypadków w Lublinie Lew pisze:
Podczas ostatniej cholery w roku 1892 w Lublinie ukrywano chorych nietylko przed lekarzami, ale i przed komitetami ratunkowemi, a z posądzeniami lekarzy nie ukrywano się wcale i wyrażano je dość głośno. Na zapytanie zadane przezemnie pewnej kobiecie, dla czego posądza lekarzy i komitety o trucie chorych, ta odpowiedziała: »Przede wszystkiem dlatego, że wszyscy to mówią i że to wiedziałam oddawna, a po drugie dlatego, że sama się o tem przekonałam; mąż mój zachorował, udałam się więc do komitetu po wino i otrzymałam tę oto buteleczkę, ale myślę sobie – wpierw choremu nie dam, zanim sama nie skosztuję, próbuję a to jakieś cierpkie, gorzkie, Boże zmiłuj się! Biegnę więc do szynkarza i kupuję kwaterkę dobrego wina za 8 groszy; no, to było dobre, słodkie, jak miód, a od tamtego i zdrowy, uchowaj Boże, mógł zachorować!«. Niesmak i obawę otrucia tym razem, jak się przekonałem, wzbudziło dobre wytrawne węgierskie wino.
Co się zaś tyczy samej cholery i stosunku do niej w zabobonach żydowskich, Lew podaje:
Nagłe powstawanie tej choroby, często bez żadnych znaków przepowiednich, nadzwyczajna ważność i przerażająca szybkość tego zabójczego cierpienia i wreszcie zupełny brak radykalnych środków zaradczych, wzbudzają taką panikę w ludzie, że najodważniejsi stają się tchórzami, a pod wpływem tchórzostwa próbują i doświadczają najbardziej zabobonnych praktyk.
Cholerę lud wyobraża sobie jako niewiastę, prześladującą ludzi, szczególnie młodzież, a kogo różdżką swą morową dotknie, ten umiera. Niewiasta morowa prześladuje często swe ofiary, przemieniona w jakąkolwiek postać, najczęściej kota lub psa, niema dostępu do człowieka, tylko wtedy, gdy jest sam, a w większem zgromadzeniu nie pojawia się nigdy.
Przyczyną usposabiającą są wielkie grzechy przez ludzi popełniane, z jakiego to powodu Bóg, jako karę, zsyła tę zabójczą zmorę na ziemię. W razie więc pojawienia się epidemji cholery, pobożność w ludzie wzrasta do potęgi zabobonu. Właścicielka »mykwy« skrzętnie notuje, jak często każda z kobiet odwiedza jej instytucję, a gdy się okaże, że którakolwiek wcale do »mykwy« nie chodzi, lub odwiedza ją rzadko, zostaje pociągnięta do rabina. Gdy zauważą dziewczynę rozmawiającą z chłopcem, strzygą jej włosy. Gdy się dowiedzą, że która z dziewcząt nie »koszeruje« mięsa, obwieszają ją śmierdzącymi kiszkami i prowadzą przez ulice, wołając: »maacheł-trejfnice!« – »ta paskudnica jadła trefne« i t. p. Słowem, nie tylko sami przestrzegają wszystkich obrzędów i tradycji, ale baczą także, ażeby nikt nie śmiał na włos od nich odstąpić.
W ostatnich czasach szerzenie się cywilizacji wyparło poniekąd nietolerancję ludu naszego i zmuszanie spółwyznawców do spełniania najdrobniejszych obrządków religijnych; w miejscach jednak odludnych, szczególnie po wsiach i miasteczkach, można to i teraz jeszcze napotkać podczas epidemji.
Modły, dobroczynność, codzienne odwiedzanie cmentarzy, odwiedzanie rabinów i cadyków, obwieszanie się »kemaothami« [amuletami], są napowszechniejszemi środkami zapobiegawczemi. Jako środki zapobiegawcze używane są również pierścionki palmowe, a także wiązki cebuli i czosnku, rozwieszane przy drzwiach i oknach.
Na nic wszelkie dowodzenia, że przyczynami usposabiającymi w tej chorobie jest działanie zarazków gnijących, przemieszkiwanie w ciasnych brudnych uliczkach, w nizkich wilgotnych, źle przewietrzanych mieszkaniach, po kilka rodzin w jednym alkierzyku, i wreszcie nieodpowiednie odżywianie się… wszystkie te prawdy nie znajdują oddźwięku u ludu naszego, który woli upatrywać w cholerze karę za grzechy niezliczone, której zapobiedz można tylko zapomocą modłów, zażegnań, »kemaoth« i innych temu podobnych środków cudownych.
Gdy jednak pojawieniu się cholery zapobiedz się nie udaje, należy starać się wszelkiemi siłami powstrzymać szerzenie się zarazy. Najlepszym na to środkiem w pojęciu ludu jest wyciągnąć potajemnie stawidła młyńskie i zakopać je na cmentarzu. Niemniej skutecznym środkiem jest wyprawianie na cmentarzu wesel biednym »bachurom«, najczęściej kalekom, lub starym kawalerom ze staremi, kalekiemi często dziewczynami. W weselu takiem przyjmują udział wszyscy prawie bogacze, którzy składają się na znaczny dość posag dla młodej, a właściwie dla starej pary i ponoszą wszystkie, znaczne zazwyczaj wydatki na urządzenie wesela, na którem obecne jest całe prawie miasto. Podczas ostatniej cholery w jednym Lublinie wyprawiono sześć czy siedem podobnych wesel.
Celem ochronienia się od cholery w czasie jej epidemji piją wódkę z pieprzem i piołunem. Do tegoż samego służy korzeń gałgantowy, zwany w ludzie gałganem, wymoczony w spirytusie, który piją, lub się nim smarują. Jako obronę od morowego powietrza noszą także na szyi i rękach czerwone wstążeczki wełniane. Chorych leczą zapomocą rozgrzewania: do kończyn dolnych przykładają cegły ogrzane a do górnych okłady gorące. W razie stygnienia całego ciała lub bolesnych kurczów, smarują chorego octem zwyczajnym, albo »aptecznym« (aromatycznym) i nacierają go począwszy od łydek. Znani są w ludzie nacieracze specjaliści, którzy posiadają zdolność łatwego »rozprowadzania kurczów«.
Cała ta gwałtowna choroba w pojęciu ludu polega głównie na stygnieniu ciała, doprowadzić więc chorego do ciepła normalnego znaczy prawie go uzdrowić. W celu więc ogrzania chorego układają się nieraz z chorym w jednym łóżku i przycisnąwszy go do siebie, ogrzewają go ciepłem naturalnem. Jednakże wypadki podobnego poświęcenia są dość rzadkie, pomimo, że lud w zaraźliwość cholery mało wierzy.
Specjalne dziełko w języku hebrejskim, poświęcone wyłącznie środkom zapobiegania i leczenia cholery, podaje mnóstwo zaklęć kabalistycznych, które bądź ze względu na swą zawiłość, bądź ze względu na rozmiar pisma naszego, nie mogą tu być przytoczone. Pozwolę sobie jednak przytoczyć początek jednego z zaklęć, właściwie modlitwy, dla scharakteryzowania pojęcia ludu naszego o istocie leczenia choroby.
»Władco Wszechświata! Do Ciebie się z prośbą zwracamy, obyś chciał w litości swej dla nas niepomiernej powstrzymać „megefę” (epidemię) i oddalił od nas strasznego niszczyciela! Boże miłosierny, nie daj niszczycielowi owemu gwałtownemu wejść w progi domostw naszych. Zmiłuj się nad nami, nad dziećmi i nad niemowlętami naszemi i nad całym narodem izraelskim! Przyjm łaskawie modły nasze, jakeś przyjął kadzidło z rąk arcykapłana Arona podczas pierwszej „megefy”. Powiedziane bowiem jest: i stanął pomiędzy żywymi i umarłymi i ucichła „megefa”. Podobnie uczyniłeś Pinchasowi, powiedziane bowiem jest: i zbudował Dawid ołtarz wszechmocnemu, i przynosił ofiary, i pojrzał pełen miłosierdzia Pan na ziemię i „megefę” oddalił. Bo Tyś jest Ojcem naszym i do Ciebie oczy nasze zwrócone! Wspomóż nas i ulecz nas, boś Ty jest chwałą naszą!«.
Dodatek do tej książeczki stanowi cenny według zapewnień autora talizman, w postaci arkuszu papieru, zapisanego różnemi tajemniczemi kombinacjami liter i kabalistycznemi nazwami aniołów i duchów. Talizman ten zawieszony na ścianie, ma być najlepszą obroną od »megefy«. W końcu książki znajdujemy notatkę hygieniczną, którą podamy tem chętniej, że lud według niej postępuje.
»Pokoje należy utrzymywać w czystości, gdyż to jest znakomitym środkiem zapobiegawczym. Bowiem pewien lekarz rzymski z r. 5437 (1656) zapewnia, że wszyscy, co dbali o czystość w mieszkaniach i „ładnie” się ubierali, nie chorowali wcale. Dobrze jest okadzać pokoje pachnącemi ziołami, a także jałowcem, miętą i łupinami od kwaśnych jabłek.
Można okadzać wszystkiemi gatunkami ziół odrazu, albo każdym oddzielnie. Dobrze jest rozwieszać przy oknach i drzwiach wiązki cebuli i czosnku. Dobrze jest także napełnić świeżą wodą nowy garnek, na którym należy kredą nakreślić ostatnią literę alfabetu hebrajskiego – „th” i wodę zmieniać co rano. Dobrze jest przy wstawaniu z rana oblewać żarzące węgle mocnym octem i wąchać. Dobrze jest ręce zmywać wodą różaną«.
Korzeń gałganu, jeden ze środków na cholerę, Wikimedia Commons.
Po kilku miesiącach żniw cholera opuściła Lublin. Zadziałały wprowadzone wówczas procedury, służby medyczne stanęły na wysokości zadania, a ludzie – mimo pewnych oporów – podporządkowali się zaleceniom lekarzy. Trafnie nazwano przyczyny epidemii – biedę i ogólnie złe warunki sanitarne – i nakreślono ścieżkę do polepszenia sytuacji. Jak po kilku latach zauważył jednak Henryk Lew, wraz z odejściem epidemii szybko zapomniano o jej grozie i życie wróciło na dawne tory: „Przed kilkoma laty, pod wpływem cholery, która się w mieście naszem srożyła, inteligencja, porzuciwszy fochy arystokratyczne, złączyła się z klasą średnią dla wspólnego niesienia pomocy. Założono więc aż cztery komitety choleryczne, tanią kuchnię, herbaciarnię i ochronkę dla sierot pocholerycznych, wyjątkowo dobrze prowadzoną dzięki dyżurom naszych pań i panien, które prawdziwie matczyną opieką otaczały biedne sieroty. Urządzono po za tem dwa koncerty amatorskie dla biednych, zaczęto krzątać się około założenia nowych instytucyj filantropijnych, słowem, przebudzono się nareszcie ze snu leniwego i z bezczynności. Lecz cóż? cholera przeminęła, a komitety zostały zniesione; ochronkę dla braku funduszów zamknięto, a sieroty rozpuszczono na cztery wiatry; zamknięto również tanią kuchnię i herbaciarnię, pomimo, że instytucje te są u nas wprost niezbędne; piękne projekty, niewprawione w ramki czynu, pierzchły jak bańki-mydlane…”.