Na blogu Ośrodka „Brama Grodzka -Teatr NN” opowiadamy o naszej codziennej pracy: o opiece nad pamięcią Lublina i Lubelszczyzny, poszukiwaniu śladów przeszłości, działaniach kulturalnych i edukacyjnych, sile wolnego słowa i Innym Lublinie. Tu też znajdziecie wpisy o wyjątkowych spotkaniach i niesamowitych ludziach, z którymi mamy szczęście współpracować. Te „opowieści z Bramy” snują dla Was pracownicy działów Bramy Grodzkiej, Trasy Podziemnej i Domu Słów.

Na blogu Ośrodka „Brama Grodzka -Teatr NN” opowiadamy o naszej codziennej pracy: o opiece nad pamięcią Lublina i Lubelszczyzny, poszukiwaniu śladów przeszłości, działaniach kulturalnych i edukacyjnych, sile wolnego słowa i Innym Lublinie. Tu też znajdziecie wpisy o wyjątkowych spotkaniach i niesamowitych ludziach, z którymi mamy szczęście współpracować. Te „opowieści z Bramy” snują dla Was pracownicy działów Bramy Grodzkiej, Trasy Podziemnej i Domu Słów.

Teatr NN

Plac Ofiar Getta

Każdy kolejny rok rozpoczyna nowy rozdział niekończącego się sporu miasta ze spółką Arkady, która już od piętnastu lat stara się wybudować na placu między Świętoduską a Lubartowską parking podziemny i centrum handlowe Alchemia. Niektórzy pamiętają jeszcze zamierzchły rok 2006 i awanturę wokół przenosin pomnika ku czci Masowej Eksterminacji Ludności Żydowskiej, który tymczasowo trafił na plac przed szkołą podstawową przy ulicy Niecałej – ta doraźna lokalizacja skończy niedługo czternaście lat i jak na razie nie zanosi się na szybki powrót monumentu na swoje miejsce. Mało kto zdaje sobie jednak sprawę, że plac, na którym pierwotnie ustawiono pomnik ma swoją nazwę – w dodatku szczególną i ściśle związaną z upamiętnieniem.

Plac Ofiar Getta, koniec lat 80. XX w., Archiwum Symchy Wajsa. Wersja audio artykułu dostępna poniżej.

Dziennikarze relacjonujący kolejne zwroty akcji wokół widmowej Alchemii piszą zazwyczaj o placu między Lubartowską, Świętoduską a Bajkowskiego (kiedyś Przystankową). Nazwa nie widnieje na mapach Google i nie pojawia się na planach turystycznych wydawanych przez miasto. Trudno mi ocenić świadomość lublinian w tej dziedzinie, ale skoro przy samym placu nie ma ani jednego adresu, miejsce od dawna odcięte jest od reszty miasta i nawet niektórzy pracownicy Bramy Grodzkiej nie dowierzają lub nie pamiętają, że plac w ogóle się nazywa, można chyba śmiało założyć, że mało kto o nazwie wie. Tymczasem, niezależnie czy stałby tam pomnik, czy trwa jakakolwiek budowa, już od ponad trzydziestu lat cały dawny targ nazywa się placem Ofiar Getta i warto o tym przypomnieć szczególnie teraz, w rocznicę wyzwolenia Auschwitz-Birkenau i Międzynarodowego Dnia Pamięci o Ofiarach Holokaustu.

Sam długo nie wiedziałem, że plac w ogóle się nazywa. Owszem, przed wojną mówiono na niego plac Targowy, Polski Rynek albo Nowy Targ, z czego dwie ostatnie były nazwami zwyczajowymi, ale nie sądziłem, że nadano mu kiedykolwiek jakieś inne miano. Kiedy zobaczyłem zdjęcia z lat 80. z wyraźnie widoczną tabliczką z napisem „plac Ofiar Getta”, zacząłem drążyć temat i zastanawiać się dlaczego tak ważna nazwa wydaje się zupełnie zapomniana. W końcu plac Ofiar Getta to nieco inny kaliber niż, z całym szacunkiem, plac Targowy albo Rybny i nazwa tego rodzaju raczej zobowiązuje. Przede wszystkim chciałem ustalić, czy miejsce dalej się nazywa; jeżeli tak – od kiedy, a jeżeli nie – również, od kiedy i dlaczego. Kiedy dzwoniłem po różnych wydziałach Urzędu Miasta w głosie moich rozmówców słyszałem lekką nerwowość, chociaż, przyznaję, nie robiono mi problemów. Na maile instytucje odpowiadały mi formalnymi listami, z których koniec końców wynikało, że nic nie wiedzą i odsyłają do innych. Jeśli pytałem o tabliczkę z nazwą – wszystkie zgodnie twierdziły, że jej nie demontowały, nie leży to w ich gestii i nie wiedzą nic o jej losach.

Plac Ofiar Getta wydaje się dziś bezpański, ale kiedy w 1963 roku odsłaniano na nim pomnik, wydarzeniu towarzyszyła asysta wojskowa, a wszystkim zawiadywały władze państwowe. Twierdzi się, że jego lokalizacja była dość przypadkowa, że miał stanąć pod Zamkiem albo jeszcze gdzieś indziej, że plac nie znajdował się przecież w getcie i tak dalej, ale warto pamiętać, że dawny targ mieścił się w samym sercu dzielnicy zdominowanej przez Żydów i z tego chociażby powodu jego lokalizacja wydaje się jak najbardziej trafna. Chociaż w kontekście monumentu wymienia się czasem nazwisko Symchy Wajsa, jego inicjatorem i budowniczym był Izydor Sznajdman, w latach 60. przewodniczący lubelskiego oddziału Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów w Polsce, a prywatnie mąż Róży Fiszman-Sznajdman, autorki znanej książki Mój Lublin. Twórcami pomnika byli natomiast rzeźbiarz Bogumił Zagajewski i malarz Janusz Tarabuła, wielokrotnie chwaleni za przygotowanie koncepcji śmiałej, a jednocześnie reprezentującej naprawdę wysoki poziom artystyczny. Pieniądze na jego budowę pochodziły ze składek prywatnych, pomocy finansowej polskich i zagranicznych organizacji żydowskich i, może przede wszystkim, dotacji Miejskiej i Wojewódzkiej Rady Narodowej. Kiedy w listopadzie 1962 roku na placu między ówczesnymi ulicami Hanki Sawickiej i Rady Delegatów wylewano fundamenty pomnika, zaszczyt położenia kamienia węgielnego przypadł Pawłowi Dąbkowi, byłemu więźniowi Majdanka, a w latach 60. przewodniczącemu Prezydium WRN, czyli odpowiednikowi dzisiejszego wojewody. Kiedy rok później, 10 listopada 1963 roku odsłaniano czteroipółmetrową stelę, wydarzeniu towarzyszył wielki marsz antyfaszystowski zorganizowany przez lokalny oddział ZBoWIDu, a oprócz przedstawicieli organizacji żydowskich, wojska, najwyższych władz miejskich i państwowych w uroczystości wzięło udział aż kilkanaście tysięcy (!) lublinian. Nie była to zatem inicjatywa prywatna ani mało znaczący epizod, ale jedno z największych i najbardziej celebrowanych upamiętnień w mieście.

Komisja konkursowa przy jednym z projektów lubelskiego pomnika, najwyższy mężczyzna w środku to Izydor Sznajdman, lata 60. XX w., zbiory Józefa Kligera.

Uroczystości odsłonięcia pomnika ku czci Masowej Eksterminacji Ludności Żydowskiej, 10 listopada 1963, Archiwum Symchy Wajsa.

Początkowo myślałem, że nazwę placu nadano niejako „z automatu” już wtedy, w latach 60. Pomoc przyszła z biura Miejskiego Konserwatora Zabytków i Wydziału Geodezji Urzędu Miasta. Okazało się, że oficjalnie nazwano go w ten sposób dwadzieścia cztery lata później, w 1987 roku z okazji przypadającej wtedy czterdziestej piątej rocznicy likwidacji getta na Majdanie Tatarskim. Nową nazwę plac otrzymał decyzją uchwały nr XXI/120/87 Miejskiej Rady Narodowej w Lublinie z dnia 28 października 1987 roku, której wykonanie powierzono Prezydentowi Miasta Lublina. Jak donosił „Kurier Lubelski” z 9 listopada 1987 roku nazwę nadano uroczyście tego właśnie dnia po złożeniu wieńców pod stojącym na placu pomnikiem. Być może również wtedy nieopodal monumentu umieszczono tabliczkę w kształcie litery T z nową nazwą placu, choć, trzeba dodać, nazwa nabrała mocy dopiero po kilkunastu dniach, kiedy minęły ustawowe dwa tygodnie od opublikowania jej w 13. numerze „Dziennika Urzędowego Województwa Lubelskiego”. Nie udało mi się ustalić, kto dokładnie był inicjatorem nadania placu nazwy, ale głosami radnych podpisało się pod nim całe miasto.

Jak wspominałem, w sprawie tabliczki żadna z miejskich i wojewódzkich instytucji, z którymi się kontaktowałem nie była w stanie udzielić mi żadnych informacji. Nikt jej nie demontował i na moje pytania reagowano raczej zdziwieniem, w końcu to tylko kawałek malowanej blachy. Bałem się, że podczas przenoszenia pomnika albo przy jakiejkolwiek innej okazji, których z pewnością nie brakowało, tabliczkę usunięto i zaginęła. Wyobrażałem sobie, że w mieście jest może jakiś magazyn, w którym składowane są stare i dogorywające tablice, ale moje fantazje szybko rozwiano. Niemal mimochodem postanowiłem zadzwonić do firmy Arkady, która pozostaje właścicielem terenu i wciąż planuje zbudować na nim centrum handlowe. Ku niejakiemu zdziwieniu obiecano popytać i w miarę możliwości pomóc. Już po kilkunastu minutach oddzwonił Marek Woliński, przedstawiciel inwestora, który przywitał mnie słowami „Okazało się to prostsze niż sądziłem, robotnicy przynieśli mi właśnie tabliczkę z nazwą plac Ofiar Getta”.

Chociaż miałem nadzieję, że zobaczę na własne oczy pierwotną tabliczkę, którą znałem z archiwalnych zdjęć z lat 80., ta przekazana Ośrodkowi przez firmę Arkady okazała się pochodzić z 1995 roku. Z wyglądu przypomina inne tablice z Lublina i ma na sobie „nowoczesną” warstwę odblaskową, ale, jakby patrzeć, dobijając dwudziestu pięciu lat również jest już dość wiekowa. Pierwsza, którą chyba przynajmniej raz lekko przestawiono, stała na rurze obok pomnika, ale znikła w nieznanych okolicznościach, być może podczas wymiany lubelskich tablic na nowsze. Druga, którą przymocowano do ściany, prawdopodobnie budynku arkad, przeleżała na placu budowy kilkanaście ostatnich lat, nieniepokojona przez nikogo. To prawda, to tylko kawałek malowanej blachy, ale też jeden z nielicznych namacalnych dowodów na zapomnianą nazwę placu Ofiar Getta.

Pomnik i pierwotna tabliczka na placu Ofiar Getta pod koniec lat 80. XX w., Archiwum Symchy Wajsa.

Symcha Wajs przemawiający podczas uroczystości na placu Ofiar Getta, po prawej stronie widoczna pierwotna tabliczka z nazwą placu. Przełom lat 80. i 90. XX w., Archiwum Symchy Wajsa.

Tabliczka z 1995 roku przekazana Ośrodkowi przez firmę Arkady.

Uchwała o nazwie placu nie została nigdy anulowana – ani przez Miejską Radę Narodową, ani jej następczynię, Radę Miasta. I chociaż próżno szukać placu Ofiar Getta na współczesnych planach (pokazują go tylko tryby historyczno-turystyczny i ekspercki lubelskiego geoportalu), decyzja o nadaniu mu nazwy wciąż pozostaje w mocy. Mamy jednak do czynienia z sytuacją dosyć ponurą. Z jednej strony w samym centrum Lublina znajduje się plac Ofiar Getta, z drugiej mało kto o nim wie, nie jest w żaden sposób oznaczony i od kilku lat czeka ogrodzony blachą falistą. Monument z kolei jest dzisiaj w zasadzie rozczłonkowany – samą stelę przeniesiono wraz z cokołem z dala od spojrzeń na ulicę Niecałą, złożone pod pomnikiem prochy ofiar zakopano na nowym cmentarzu żydowskim przy ulicy Walecznych, puszkę z aktem erekcyjnym przeniesiono do Izby Pamięci Żydów Lublina przy Lubartowskiej, a kamień węgielny — zapewne zaginął. Kiedy odwiedziłem biuro Arkad, pokazano mi modele i aktualizowane plany inwestycji. Zapewniano mnie, że na każdym z nich inwestor uwzględnia miejsce, na którym ponownie stanie pomnik – to wynik uzgodnień sprzed kilkunastu lat, ale też miły gest firmy i trzeba mieć nadzieję, że jeśli Alchemia powstanie, pomnik nie tylko wróci na swój plac, ale spoczną pod nim także prochy i akt erekcyjny. Historia całego tego upamiętnienia jest niestety znamienna – wystawiony z wielkim ceremoniałem pomnik w ścisłym centrum Lublina i noszący go plac, przez bałagan i obojętność, zostały z czasem wygumkowane z mapy i zapomniane.

Chodząc po urzędach przeprowadziłem mały eksperyment – przy Bajkowskiego, Lubartowskiej i Świętoduskiej pytałem jak dojść do placu Ofiar Getta i nikt z przechodniów nie potrafił wskazać mi drogi. Próba była oczywiście mała, ale i większa, jak sądzę, dałaby podobny wynik – mało kto o nim wie, a ponieważ jest ogrodzony, nikt tam nie chodzi. Tymczasem kilka lat temu podczas jednej z edycji festiwalu Open City na placu zaroiło się od instalacji artystycznych; w te letnie dni znowu zapełnił się mieszkańcami i zapanował tam wesoły gwar. Miejsca martyrologii nie muszą być smutne i wyłączone z użytku, mogą mądrze służyć mieszkańcom i wcale nie znosi to znajdujących się na nich upamiętnień. Nie wnikam w szczegóły sporu miasta z Arkadami i wydaje mi się, że ani ofiarom getta, ani obecnym lublinianom na pewno nie zaszkodzi parking podziemny i centrum handlowe, podobnie jak nie zaszkodziłby park, targowisko albo jakakolwiek inna forma zagospodarowania tego placu. Nikomu natomiast nie służy jego obecny kształt – w praktyce bez nazwy i po nic.