Purimszpil
Pod koniec lat 30. w Lublinie znaleziono tajemniczy żydowski manuskrypt. Nie doszukano się w nim sekretu Ukrytego Imienia ani innych znaków uczonego kabalisty, ale spomiędzy pożółkłych, pełnych zacieków i przekreśleń kart wypadły spękane nuty i słowa ludowych pieśni. Manuskrypt okazał się purimszpilem, zapomnianą i niegraną od dekad sztuką purimową, która spokojnie niszczała na jakimś lubelskim poddaszu.
Scena z przedstawienia purimowego Mechires Josef (Sprzedanie Józefa) wystawionego w Wilnie w 1928 roku, fot. Moryc Grossman, ze zbiorów i dzięki uprzejmości YIVO Institute for Jewish Research/ From the Archives of the YIVO Institute for Jewish Research, New York
W treści rękopisu szybko rozpoznano Mechires Josef, tradycyjną opowieść o dziejach biblijnego Józefa, sprzedanego w niewolę przez swoich braci. Rozpadające się kartki pełne były archaicznego słownictwa, przypominającego język typowy dla Tajcz-Chumesz, czyli jidyszowych przekładów Pięcioksięgu, powstających od połowy XVI wieku, początkowo z myślą o kobietach. Roman Akerman, dyrygent żydowskich orkiestr z Lublina, twierdził, że rękopis latami przechodził z rąk do rąk, by w końcu – zniszczony i niemal nieczytelny – trafić pod koniec lat 30. do niego. Kto był jego autorem i kiedy dokładnie powstał – tego nie wiedział nikt. Jedynie najstarsi Żydzi, których rodziny od pokoleń mieszkały na głębokim Podzamczu rozpoznali w nim kawałki, które ledwie pamiętali ze swojego odległego dzieciństwa. W połowie XIX wieku część tego repertuaru miała wykonywać kapela słynnego wówczas Jontla Szpilmana, niemal archetypowego klezmera rodem z Międzyrzeca, który w 1845 roku osiadł w Lublinie. Pożółkłe karty manuskryptu pochodziły być może z jego czasów, a były może jeszcze starsze, przepisywane i odpisywane z jakichś dawno zapomnianych tekstów. Poprzednicy Szpilmana, grajkowie i błaźni, już od XVII wieku przemierzali Europę z purimszpilami, czyli przedstawieniami i maskaradami, w większości osnutymi na kanwie historii opisanej w Księdze Estery. To właśnie na pamiątkę tych wydarzeń – pokonania nienawistnego Hamana – ustanowiono Purim, jedno z najradośniejszych żydowskich świąt, podczas którego należy się bawić, przebierać i cieszyć, wszelki post jest zakazany, a spożywanie alkoholu to religijny obowiązek.
Chasydzi i sefardyjczyk świętujący Purim, inskrypcja głosi, by pić tak dużo, by nie odróżnić słów „przeklęty Haman” od „błogosławiony Mardocheusz”, XIX w., Safed, Wikimedia Commons
W Lublinie Purim świętowano swego czasu bardzo hucznie, a w XIX wieku – zgodnie z ówczesną modą – częściej niż historie o Esterze odgrywano purimszpile opiewające właśnie losy Józefa, którego uwięzienie, a potem wyniesienie na dworze faraońskim przypominają nieco historię zmagań Mardocheusza i Estery z Hamanem. Trudno powiedzieć skąd dokładnie wzięła się popularność tych przedstawień, ale kiedy znaleziono tajemniczy rękopis, wystawienie sztuki na jego podstawie było tylko kwestią czasu. Akerman poskładał i przepisał tekst ze starych papierów i opracował wszystkie partytury, niejaki Fruchtman – prywatnie majster autobusowy – zajął się reżyserią, a Trachtenberg – człowiek ze wszech miar zwariowany na punkcie teatru – wziął się za organizację i kostiumy. Zebrano grupę amatorów, dwadzieścioro lub więcej zwykłych chłopaków i dziewczyn z Szerokiej i Krawieckiej i kilku chórzystów z wielkiej synagogi. W lutym 1937 roku – w tym miesiącu wypadło wówczas Purim – wszystko było zapięte na ostatni guzik. Premiera staromodnego Sprzedania Józefa odbyła się na 6 dni przed świętem, 19 lutego w kinoteatrze „Palace” przy Peowiaków 11. O 9 wieczorem na scenę tego nieistniejącego już dzisiaj budynku wkroczył dostojny praojciec Jakub w palcie z futrzanym kołnierzem i zasłoną na głowie, która rozpływała się w długą, białą brodę, przyczepioną za uszami na gumce. Za nim maszerował Juda w królewskiej koronie i wzorzystej koszuli, dzierżąc w dłoni jakąś zardzewiałą carską szablę, zaś w jego orszaku, w czerwonych, damskich szlafrokach, szli jego dwaj bracia uzbrojeni w pruskie i austriackie miecze. Prócz cesarzy Mikołaja I, Franciszka Józefa i Wilhelma II na scenie kłębiły się postaci pozawijane w kolorowe szmaty, Ismaelici o wymalowanych pomadkami twarzach i Józef nad grobem pramatki Racheli. Ponieważ nikt nie wiedział, jak ten przybytek naprawdę wygląda, pośrodku sceny wystawiono zbitą z deseczek macewę, odziedziczoną po jakiejś inscenizacji Dybuka. Dekoracje trzęsły się w posadach, a kostiumy i charakteryzacja świadczyły dobitnie, że na produkcję nie wydano pewnie ani jednej złotówki. A jednak magia teatru zadziałała. Miano dać dwa czy trzy przedstawienia, a jeszcze tydzień później sztuka nie schodziła z desek teatru. Ścisk na trybunach był tak wielki, że nie dało się tam zmieścić nawet szpilki, ludzie przelewali się tuzinami przez balkony, a sprzedaż biletów pobiła wszelkie rekordy. Żadne przyjezdne trupy ze swoimi gwiazdami i modnymi przedstawieniami nie równały się tej prostej i szczerej maskaradzie odegranej według zagrzybionego manuskryptu. Młodzież i dzieci, zamiast podglądać w kinach nowoczesne hollywoodzkie pocałunki, gromadziły się tłumnie na Peowiaków, złaknione ożywczej starzyzny.
Reklama lubelskiego Mechires Josef: „Tylko 3 przedstawienia lubelskiej trupy amatorów, wielka historyczna operetka w 5 aktach z 3 numerami wokalnymi – Sprzedanie Józefa (Józef w Egipcie). W piątek, 19-go o 9 wieczorem, w sobotę, 20-go o 4 po południu i 9 wieczorem w teatrze «Palace». Ogromny 30-osobowy chór i orkiestra pod kierunkiem R. Akermana, reż. Sz. Fruchtman. Bilety do kupienia u p. Goldsztajna przy Krakowskim Przedmieściu 16 w cenach: wieczorem 50 gr, w ciągu dnia 40, dla dzieci 25 gr”, „Lubliner Tugblat”, 17 II 1937
Sukces był niesłychany, a jednak sztuka była jedynie wątłym cieniem dawnych lubelskich tradycji, monumentalnych przedstawień o losach Józefa w Egipcie, o których pamięć pod koniec lat 30. przetrwała już tylko w najgłębszych suterynach przy Szerokiej i Krawieckiej. Przed stu i więcej laty Szuszan Purim (czyli dzień następujący po Purim) wieńczyła w Lublinie uroczysta parada, w której występowały setki aktorów, grajków i śpiewaków, a tysiące Żydów z całego miasta na poły się jej przyglądało, a na poły brało w niej udział. Do uroczystości przygotowywały się chóry wszystkich synagog i sztybli, klezmerzy z Lublina i okolicy przez całą zimę stroili instrumenty, a krawcy szyli na tę okazję specjalne kostiumy. Z prowincjonalnego miasta imperium Lublin stawał się na chwilę faktyczną scenerią biblijnej opowieści. Za zgodą rosyjskiego gubernatora i z podszeptów żony Potifara tegorocznego Józefa wtrącano do prawdziwej celi w więzieniu na Zamku. Oczyszczonego z zarzutów uwalniano z niewoli, przyodziewano wśród śpiewów w jedwab, a gdy koronowano go na wezyra Egiptu, oddawano mu cześć godną tureckiego sułtana. Pochód wyruszał następnie spod Zamku i obwoził Józefa na białym rumaku po zatłoczonych uliczkach Podzamcza. W ślad za nim w powozie zaprzęgniętym w szpic podążała Serach, córka Aszera, przyszła prorokini i powierniczka kości Józefa, za nią zaś orkiestry i chóry, sławiące szczęśliwe oswobodzenie patriarchy. W ten sposób wśród oklasków i wiwatów po XIX-wiecznym Lublinie przechodziła uroczysta parada i kto wie, być może niektórzy naprawdę wierzyli, że biblijna historia dzieje się tu i teraz, a pod ich oknami przejeżdża prawdziwy żydowski król.
Hilaire Pader, Triumf Józefa, Katedra św. Szczepana w Tuluzie, 1657, Wikimedia Commons
Pod koniec XIX wieku zdarzyło się jednak, że uroczystości purimowe zostały nieoczekiwanie zakłócone. Głową lubelskiego kahału był wówczas reb Abraham Hercman, człowiek o sercu równie wielkim jak jego dwór na rogu Szerokiej i Jatecznej. Co rzadkie, Hercman łączył przymioty dobroci z gigantycznym majątkiem, stąd wszyscy lubelscy kramarze wiedzieli, że zawsze mogą liczyć u niego na bezprocentową pożyczkę miłosierdzia. Pewnego ranka w połowie marca 1884 roku Lublin obiegła piorunująca wiadomość. W noc purimową zamaskowani bandyci przystawili drabinę do okien Hercmana i wdarli się po niej do jego sypialni. Sterroryzowali go toporami i rewolwerami, a jeden z nich przystawił mu lufę do czoła i krzyknął po rosyjsku: „Dawaj dieńgi, a nie to tiebia ub’ju!” („Dawaj pieniądze, bo inaczej cię zabiję!”). Zadał mu następnie cios kolbą rewolweru, Hercman zalał się krwią i zemdlał. Bandyci szybko znaleźli sekretny klucz i opróżnili kufer, w którym leżało 30 tysięcy rubli w banknotach. Policja i prokuratura natychmiast wszczęły dochodzenie. Podejrzenie padło na purimszpilerów, więc na samym początku aresztowano aktorów przygotowujących się do wielkiej maskarady.
Wśród zatrzymanych znalazł się także Jankiel Turek, ówczesny szef grajków i klezmerów, który swój przydomek zawdzięczał roli, w jaką wcielał się podczas purimszpili. W owych czasach nikt nie odróżniał faraona od sułtana, a przedstawienia purimowe mieszały legendy i wydarzenia aktualne, więc Ismaelici, którym bracia sprzedali Józefa w niewolę, zamienili się w XIX wieku w turecką karawanę. Jankiel Turek nie był jednak zwykłym błaznem czy klezmerem. Do swojej roli przygotowywał się nadzwyczaj sumiennie, tak bardzo, że nauczył się nawet kilku słów po turecku. „Gelbuda kaszbara werzekter!” – krzyczał z przejęciem, chociaż nawet sam sułtan nie zrozumiałby tego narzecza. Kiedy nadchodził Purim, a on przebierał się w stary kostium strażaka i wciskał na głowę czerwony fez, wchodził w rolę tak głęboko, że zupełnie przestawał mówić po żydowsku. Razem z kapelą chodził od domu do domu, w progu zaczynał swoje „gelbuda kaszbara”, mrugał oczami, pokazywał język i łapał się za gardło, co w jego „turecko”-migowym języku oznaczało, że żąda kieliszka wódki. Po kilkudziesięciu takich kieliszkach jego twarz zamieniała się w gębę prawdziwego Hamana, a on – ku uciesze gospodarzy domów – wyzywał ich i gnębił jak perski oprawca. Kiedy zaprowadzono go na komisariat przed nieco zamroczonymi oczami zobaczył całą chewrę purimszpilerów. Niemal trzeźwi przebierańcy w najróżniejszych, kolorowych strojach z dziesiątkami przedziwnych rekwizytów i instrumentów tłoczyli się na komendzie wokół rozbieganych i zmieszanych policjantów. Przekonany że ma się tam odbyć purimszpil, krzyknął na cały głos „Gelbuda kaszbara!”. Kiedy jednak porucznik Aleksandr Niechoroszkow zdzielił go kilka razy, Jankiel Turek natychmiast wytrzeźwiał i zaczął płynnie mówić po rosyjsku.
Uwięzienie Józefa, iluminacja z manuskryptu w języku perskim zawierającego opowieść o Józefie i Zulejce, jak w tradycji żydowskiej i islamskiej nazywa się żonę Potifara, Indie XVIII w., ze zbiorów The Walters Art Museum
Czynności prowadzone przez policję trwały bardzo długo, a wszyscy purimszpilerzy siedzieli przez cały ten czas w areszcie. Każdy z nich miał kolejno zakładać maskę i powtarzać rosyjskie „Dawaj dieńgi, a nie to tiebia ub’ju!”. Hercman nie rozpoznał jednak głosu napastników, a śledztwo nie przyniosło żadnych rezultatów. Purimszpilerów z czasem zwolniono, jednak na paradę konną w Szuszan Purim było w tym roku już za późno. Co ciekawe, ulica podobno doskonale wiedziała, kto dokonał napadu, jednak wszyscy milczeli. Kiedy Hercmanowi doniesiono w końcu kim byli napastnicy, zrobiło to na nim tak wielkie wrażenie, że zapadł w głęboki sen, a po kilku dniach zmarł. Przed śmiercią ocknął się i błagał, by nigdy do tej sprawy nie wracano. Napaść pozostaje niewyjaśniona od 133 lat i także dzisiaj nie warto wyjawiać, kto zrabował 30 tysięcy rubli z domu pobożnego rabina. Być może odpowiedź tkwiła wetknięta w tajemniczy manuskrypt, na podstawie którego w 1937 roku odegrano starodawny purimszpil, ale on, podobnie jak wszyscy bohaterowie tej historii, już dawno przemienił się w proch.
Tekst na bazie artykułów: Mechires-josef-szpiel in judiszen teater Jakuba Nisenbauma („Lubliner Tugblat” 26 II 1937) i Lubliner purim-geszichte mit 55 johr curik Jakuba Waksmana („Lubliner Tugblat” 3 III 1939).
Za próbę odszyfrowania słów Jankiela Turka serdecznie dziękuję prof. dr hab. Ewie Siemieniec-Gołaś z Katedry Turkologii Uniwersytetu Jagiellońskiego, dr hab. Ozturk Emiroglu, dyrektorowi Instytutu Yunus Emre w Warszawie oraz dr Dorocie Smętek z Katedry Studiów Azjatyckich Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Wszyscy troje zgodnie stwierdzili, że Jankiel Turek próbował być może powtórzyć gwarowe nawoływania tureckich kupców: „Gel buraya. Kaç para verecektir?”, czyli „Chodź do mnie. Ile zapłaci?”. Za rozwikłanie znacznie prostszej, ale nie mniej ważnej zagadki w języku rosyjskim dziękuję z kolei Volodymyrowi Dyshlevukowi.