Na blogu Ośrodka „Brama Grodzka -Teatr NN” opowiadamy o naszej codziennej pracy: o opiece nad pamięcią Lublina i Lubelszczyzny, poszukiwaniu śladów przeszłości, działaniach kulturalnych i edukacyjnych, sile wolnego słowa i Innym Lublinie. Tu też znajdziecie wpisy o wyjątkowych spotkaniach i niesamowitych ludziach, z którymi mamy szczęście współpracować. Te „opowieści z Bramy” snują dla Was pracownicy działów Bramy Grodzkiej, Trasy Podziemnej i Domu Słów.

Na blogu Ośrodka „Brama Grodzka -Teatr NN” opowiadamy o naszej codziennej pracy: o opiece nad pamięcią Lublina i Lubelszczyzny, poszukiwaniu śladów przeszłości, działaniach kulturalnych i edukacyjnych, sile wolnego słowa i Innym Lublinie. Tu też znajdziecie wpisy o wyjątkowych spotkaniach i niesamowitych ludziach, z którymi mamy szczęście współpracować. Te „opowieści z Bramy” snują dla Was pracownicy działów Bramy Grodzkiej, Trasy Podziemnej i Domu Słów.

Teatr NN

Dwie fotografie i 561 minut wspomnień

Historia mówiona to nie tylko rejestrowanie wspomnień. Spotkanie ze świadkiem historii to często poznawanie jego życia poprzez wspólne oglądanie pękatych albumów ze zdjęciami, przeglądanie zawartości zakurzonych pudeł na strychu lub przepastnych szuflad w biurkach. Stare, pożółkłe zdjęcia, listy pisane wprawną dłonią, dokumenty pieczołowicie przechowywane przez dziesiątki lat – to wszystko może stanowić ważną ilustrację opowieści, a dodatkowo w niesamowity sposób wzbogacić naszą wiedzę o przeszłości. Zazwyczaj temat wszelkich archiwaliów pojawia się na końcu rozmowy, jednak czasami bywa zupełnie odwrotnie i wszystko zaczyna się od fotografii.


Kilka tygodni temu do Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN” trafiły dwa zdjęcia. Na pierwszy rzut oka niepozorne, przedstawiały rynek wypełniony furmankami i ludźmi. Sposób kadrowania wskazywał na pośpiech. Kiedy bliżej im się przyjrzałam, dostrzegłam, że wiele osób ma opaski na prawej ręce. Pan Dariusz Pawłoś, prezes Fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie, który podzielił się z Ośrodkiem tymi fotografiami, powiedział, że na zdjęciach została uwieczniona deportacja Żydów z Uchań i że autor tych zdjęć żyje w Warszawie. Chciałam jak najszybciej porozmawiać z tym panem i dowiedzieć się wszystkiego o zdjęciach i ludziach, których na nich widać. Dzięki pomocy pana Pawłosia udało się namówić na rozmowę 95-letniego pana Jerzego Skarżyńskiego, który urodził się w Uchaniach i spędził tam kilka okupacyjnych lat.

Kiedy weszłam do warszawskiego mieszkania mojego rozmówcy, zaskoczył mnie zapach ciasta i różanej wody. Zostałam zaproszona do gościnnego pokoju. Na jednej ze ścian wisiał duży kilim, a na nim kilkanaście fotografii sporych rozmiarów. Sięgnęłam do plecaka, żeby wyjąć sprzęt do nagrywania, ale pan Jerzy powstrzymał mnie zdecydowanym gestem. „Najpierw muszę pani wszystkich przedstawić. To jest moja rodzina, moi najbliżsi. Moja babcia, mój dziadek, a tutaj moja mateczka i mój ojciec.” Nieruchome twarze na starych fotografiach nabrały dla mnie większego znaczenia; wiedziałam, że za chwilę będziemy o nich rozmawiać.

Szybko okazało się, że mój rozmówca jest obdarzony świetną pamięcią, lubi i umie opowiadać o swoim życiu. Siedziałam w miękkim fotelu, zerkałam od czasu do czasu w okienko kamery, a opowieść pana Jerzego przenosiła mnie w czasie do świata, którego już nie ma. Bez trudu wyobrażałam sobie uchański rynek, drewniane domy z podcieniami i sklepy z przeróżnymi towarami. Słyszałam gwar targowego poranka, śmiech grających w piłkę dzieci i odgłos drewnianych okiennic sklepów zamykanych na nadchodzący szabas.

Wsłuchiwałam się w opowieść, a w przestrzeni dźwięczały imiona, nazwiska i profesje. „Ajzyk Szczupak tłoczył oleje – był naszym sąsiadem, miał syna Moszka, który był moim kolegą i codziennie się z nim bawiłem. Kiwa Klajner – miał dobry sklep. Sana Rojt był rzeźnikiem. Tego człowieka blisko pamiętam. Chodził w chałacie takim wyświechtanym, błyszczącym, bo nosił to mięso. I przynosił je też do nas. A rozliczanie było charakterystyczne. W domu była taka półeczka, wysoko, nad małym okienkiem. I na tej półeczce pan Sana Rojt zapisywał, ile kosztowała cielęcina, wołowina. I z moją mamą rozliczali się etapami. Laksman był szewcem, Szafran miał sklep, Mejłach Lipszyc był rabinem…”

Pan Jerzy w swoich wspomnieniach spacerował uliczkami Uchań, wstępował do kościoła, wspinał się drogą prowadzącą na cmentarz katolicki i żydowski, płynnie przechodził z jednej szkoły do kolejnej, z jednej miejscowości do innej, aż dotarł do czasów, o których trudno mówić, bo wraca strach i poczucie bezradności, że nie zawsze można było pomóc tym, którzy zostali skazani na śmierć.

Był czerwcowy poranek 1942 roku. Pan Jerzy nie pamięta dokładnej daty*, ale pamięta, że było słonecznie i pogodnie. Na uchański rynek zajechały furmanki z okolicznych wiosek. Niektóre były wyłożone słomą. Uchańskim Żydom polecono opuścić domy i zgromadzić się na rynku. Mogli ze sobą zabrać tylko to, co mieli pod ręką. Podobno wierzyli, że jadą do jakiegoś getta.
Mój rozmówca czuł, że to wyjątkowo tragiczna chwila w historii Uchań i że jego obowiązkiem jest to uwiecznić. Wiadomo było, że nie może tam pójść z aparatem, bo wszędzie byli niemieccy żandarmi. Przy rynku stał dom Miadinów, na strychu było małe, okrągłe okienko, przez które było widać cały uchański rynek. Pan Jerzy wszedł na strych i wyciągnął aparat. Niewiele osób w tamtych czasach miało odwagę robić takie zdjęcia. Zapytałam go, czy w tym tłumie rozpoznał twarze jakichś swoich znajomych.

– Tam wszyscy to byli moi znajomi. To wszystko to byli moi znajomi. Uchańscy Żydzi.
Stali bezradnie z tobołkami, małe dzieci trzymały matki za ręce. Nikt nie płakał, nie słychać było lamentów. Panowała złowieszcza cisza.

Po latach pan Jerzy wspomina, że trudno mu było myśleć, że widzi ich wszystkich ostatni raz.

Spotkań i rozmów z panem Jerzym Skarżyńskim nie byłoby, gdyby nie pomoc prezesa Fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie, pana Dariusza Pawłosia.
Nie zrozumiałabym do końca opowieści pana Jerzego o uroku Uchań i nie udałoby mi się zobaczyć, gdzie dokładnie rozgrywały się wydarzenia, o których opowiadał mi mój rozmówca, gdyby nie spacer, na który zabrała mnie pani Dyrektor Gminnej Biblioteki Publicznej w Uchaniach, pani Zofia Klocek.
Ale największe podziękowania należą się mojemu Rozmówcy – panu Jerzemu Skarżyńskiemu, który przez wiele godzin podczas kilku spotkań cierpliwie opowiadał mi o swoim życiu i przeszłości i który udostępnił wykonane przez siebie fotografie.


* W Pinkas Hakehillot: Encyclopedia of Jewish Communities, Poland, Volume VII można znaleźć informację, że 10 czerwca 1942 roku Niemcy wywieźli uchańskich Żydów do stacji kolejowej w Miączynie, a potem w wagonach towarowych do obozu zagłady w Sobiborze.