Dworzanka. Historia Wandy Dal Trozzo-Jasieńskiej i jej rodziny. Część 2.
„Poza nagraniem” – blog Historii Mówionej. Odcinek szesnasty.
— W górach już zapowiadają śnieg, w nocy była zlewa — mówi pan Piotr Jasieński, kiedy siadamy do porannej kawy. Jesteśmy w Ośrodku „Brama Grodzka-Teatr NN” w Lublinie. Pan Piotr, z żoną Barbarą Wędzińską-Jasieńską przyjechali do nas z „rewizytą”. Pod koniec lipca nasza ekipa gościła u nich na Podhalu.
— Jestem pod wrażeniem tego miasta i spokoju, jaki tu jest — mówi pan Piotr o Lublinie.
— W poniedziałek było jeszcze sporo osób, było gorąco, a wczoraj spokojnie — dodaje pani Barbara. — Przed przyjazdem tutaj byliśmy w Zakopanem ze znajomymi.
— Dalej tłumy? — dopytuję.
Pan Piotr: — Masa ludzi.
Pani Barbara: — Tłumy na całej drodze do Morskiego Oka — wyjaśnia i sięga po kubek z kawą. Wczorajsze popołudnie i wieczór nasi goście spędzili w towarzystwie Piotra Lasoty, szefa naszej Pracowni, który pokazał im Lublin.
— Ja nie wiedziałam, że Bierut jest z Lublina — przyznaje pani Barbara. Z ich relacji i z opowieści Piotra Lasoty wiem, że przespacerowali się ulicami i uliczkami miasta. Wiem też od Piotra, że już wtedy nasi goście zapowiedzieli się na wspólną kawę na następny dzień także w moim towarzystwie, czyli z „Małą czarną”, bo taką ksywkę dostałam.
Rano, panią Barbarę poznałam z daleka po dźwięku brzęczących bransoletek, który zapamiętałam z naszej wizyty na Podhalu. — Dzień dobry — przywitaliśmy się, a chwilę potem pijemy już kawkę, która zaparzyłyśmy razem z Anią Kostrzewską z naszego działu. Na stole leży laptop: — Może zerkniemy na tekst, który napisałam na blogu Historii Mówionej? — proponuję i odpalam stronę internetową. Scrolluję tekst.
— Tak, to babcia — mówią zgodnie państwo Jasieńscy o zdjęciu Wandy Dal Trozzo Jasieńskiej. Artykuł, który czytamy teraz wspólnie to pierwsza część historii, w której podejmuję się próby opowieści o losach rodzin Dal Trozzów i Jasieńskich. Napisałam go po powrocie z Podhala i mojego pierwszego spotkania z panią Barbara i panem Piotrem. Przypomnę, że Piotr Jasieński jest wnukiem Wandy Dal Trozzo, tytułowej bohaterki mojego artykułu.
— O, a tutaj — mówię o fotografii wklejonej w treść tekstu na blogu — jesteśmy właśnie u Państwa w domu — komentuję.
Pani Barbara czyta z uwagą pierwsze zdania mojej opowieści o ich rodzinie. Ponieważ w tej części opowiedziałam o dzieciństwie Wandy Dal Trozzo Jasieńskiej w Palczewie i korzystałam (co zaznaczam w przypisie) z artykułu dostępnego w internecie, pani Barbara ma wątpliwości. Czy aby na pewno to matka Wandy, czyli Zofia Dal Trozzo wykonała sztandar, którego zdjęcie wraz z podpisem zostało przypisane do artykułu, na który się powołuję? Czy kobieta w kapeluszu na obrazie sfotografowanym na potrzeby artykułu, który wygooglowałam, to Zofia?
Jest jeszcze wiele pytań i zamierzam podjąć się próby odpowiedzi na nie w kolejnej odsłonie historii tej rodziny. Tymczasem zapraszam do lektury części pierwszej, która jest dostępna na naszym blogu i nosi tytuł: „Dworzanka. Historia Wandy Dal Trozzo-Jasieńskiej i jej rodziny. Część 1.”
— W rodzinie jest teraz mała Wanda — mówią nam nasi goście z Podhala, kiedy pijemy kawę w Ośrodku. A ja tylko się uśmiecham. Tradycja nadawania tych samych imion kolejnym potomkom powoduje, że aby dobrze zrozumieć historię Jasieńskich i Dal Trozzów musiałam trochę się napracować. Kto jest juniorem, a kto seniorem? Ilu było Władysławów, ilu Antonich, Michałów? Itd.
— Państwo mają wnuczkę Wandę, imię ma po praprababci — dodaję.
Pani Barbara: — Wanda Stefania nasza wnuczka, a Wanda — mówi teraz o babci męża — miała na drugie imię Stefania. Także moja babcia ze strony ojca miała na drugie imię Stefania i była cudownym człowiekiem — wyznaje.
Pijemy dalej kawę w naszym pokoju socjalnym i rozmawiamy. — Bardzo dobra — pani Barbara mówi o kawie. Ania Kostrzewska parzy kolejną. Pan Piotr pije czarną kawę, pani Barbara z mlekiem i to ona przejmuje inicjatywę w opowieści o losach rodziny.
Nasze pierwsze spotkanie na Podhalu otworzyło mnie na historię tej rodziny. Dziś już wiem, kim jest ciocia Ola, stryj Ksawery, Władysław senior i dużo szybciej chłonę jej opowieści. Poprzednie relacje mówione państwa Barbary i Piotra trafiły już do naszego archiwum. Czekają na opracowanie, a to cały proces, co za tym idzie: praca całego zespołu.
Podczas naszego spotkania nie tylko nasi goście dzielą się swoją historią, ale my także opowiadamy o specyfice naszej pracy. Opowiadam też o historii naszego teatru, o działającym w tej przestrzeni Teatrze NN, który wówczas był grupą osób, które robiły spektakle. Mówię też o historii naszego dyrektora Tomasza Pietrasiewicza i jego przeszłości związanej z teatrem studenckim i alternatywnym. Opowiadam jak z teatru powstała instytucja kultury. Żeby pokazać szerzej, czym zajmujemy się w Bramie Grodzkiej, Piotr Lasota przygotował plan na następny dzień.
— Pokażemy naszą wystawę — Piotr Lasota ma na myśli wystawę „Lublin. Pamięć Miejsca”, po której naszych gości oprowadza potem Martyna Marczewska.
Wystawa „Lublin. Pamięć miejsca”
Martyna: — Wyjdziemy najpierw na zewnątrz — wyjaśnia. Szlak spaceru po naszej wystawie zaczynamy od wyjścia z Bramy Grodzkiej. Zatrzymujemy się w miejscu, z którego rozpościera się widok na dawną dzielnicę żydowską, po której dzisiaj nie ma już śladu. Zarówno na zewnątrz, jak i po wejściu do Bramy Grodzkiej pani Barbara ma wiele pytań. Liczne segregatory, zdjęcia, wreszcie skrzyneczki z nagranymi fragmentami historii mówionej robią wrażenie.
— Julia Hartwig? — pani Barbara jest ciekawa i zatrzymuje się przy skrzyneczce z fragmentem wspomnień poetki.
— Mamy nagrane wspomnienia Julii Hartwig w naszym archiwum — dodaję. — Mamy kolekcję fotografii jej brata, Edwarda. Wszystko jest na stronach internetowych. Na naszych portalach są też informacje o nieistniejącym już mieście żydowskim. Śladem po tej dzielnicy w przestrzeni Ośrodka są segregatory z nazwami ulic.
— Ktoś tu mieszkał? — pani Barbara zerka w jeden z nich i zadaje pytania. — Zdarzają się osoby, które przyjeżdżają i pytają o przeszłość? — jest ciekawa, dlatego Martyna wyjaśnia, że są osoby w Ośrodku, które zajmują się genealogią. Odpowiada na to i na kolejne pytania. Zbieranie informacji w Bramie Grodzkiej i dokumentacja przeszłości, weryfikacja zebranych danych przypomina panu Piotrowi jego pracę, a właściwie jego pasję, którą jest dokumentacją historii narciarstwa i sam doskonale zdaje sobie sprawę, jak pracochłonna jest też nasza praca.
Pani Barbara ogląda z uwagą kolejne teczki.
— Chodź Bąbel, idziemy dalej — pan Piotr zwraca się do żony. Na trasie naszej wystawy ich uwagę zwracają zdjęcia. To fotografie przedstawiające mieszkańców przedwojennego miasta.
Piotr Jasieński: — Czarno-białe fotografie mają klimat.
— Wymowne — dodaje pani Barbara. Oboje zwracają uwagę na kolorystykę przestrzeni i formę organizacji wystawy.
— To koncepcja naszego dyrektora — dodaje Piotr Lasota.
Idziemy dalej. Po drodze rozmawiamy też o historii naszej instytucji i budynku Bramy Grodzkiej. — Sala po sali była oddawana. To były dziury, lała się woda — wyjaśnia Piotr Lasota.
Piotr Jasieński: — Przeszliśmy na drugą stronę — zauważa, kiedy mijamy Salę Czarną znajdującą się nad ulicą Grodzką.
— Przeszliśmy Salą Czarną jak przejściem dla pieszych — używam porównania. Martyna odpowiada na dalsze pytania naszych gości, np. przy makiecie przedwojennego miasta albo w miejscu, gdzie prezentujemy historię Henia Żytomirskiego i jego rodziny. Dodam tylko, że w oprowadzaniu cały czas towarzyszy nam Ania Kostrzewska z kamerą i Patryk Pawłowski z aparatem. Tak mija nam drugi dzień pobytu naszych gości w Lublinie. Następnego dnia wyjeżdżają, ale umawiamy się jeszcze na kawę, a treść naszej rozmowy dotyczy historii ich rodziny.
Doświadczenie wyścigu z czasem
— W tym roku ruszyliśmy z blogiem Historii Mówionej, żeby pokazać też kulisy naszej pracy. Tekst, który został opublikowany, proszę przeczytać na spokojnie po powrocie do domu i przy kolejnym spotkaniu możemy rozwinąć pewne wątki. To pierwsza część opowiadająca historię Państwa rodziny. Chciałabym, żeby treścią kolejnej odsłony była nasza rozmowa i spotkanie tutaj, w Bramie Grodzkiej. No i mam plan na jeszcze jeden odcinek, w którym chcę więcej opowiedzieć o dworze w Daniszowie. Mam nadzieję, że wkrótce uda nam się razem pojechać w to miejsce. Mam nadzieję, że zobaczymy się tam w październiku — mówię. Wiem od Piotra Lasoty, że państwo Jasieńscy mają płytę z nazwiskami przodków, którą chcą zamontować w Daniszowie ku pamięci swoich bliskich.
— Syn nasz może przyjechać tylko w weekend i mówi, że może to być pod koniec września — dodaje pani Barbara.
Ja: — My się piszemy, zbierzemy ekipę.
Pan Piotr się uśmiecha: — Kamerę weźcie.
Ja: — Nawet dwie — uśmiecham się. — Ja nigdy nie byłam w Daniszowie, widziałam tylko dwór na archiwalnych zdjęciach — dodaję. Rozmawiamy jeszcze chwilę. — Te płyty leżą w ogrodzie u Szymona — mówi pani Barbara, a ja oczami wyobraźni już widzę naszą ekipę w terenie i planuję relację z wizyty w Daniszowie w kolejnym odcinku na blogu.
Barbara: — Dobrze, to żegnamy się — mówi i wychodzi w towarzystwie swojego męża.
Po wyjeździe naszych gości wciąż myślę o historii ich rodziny. Zerkam do relacji pani Barbary sprzed roku. Jej wspomnienia zarejestrował Piotr Lasota. Pani Barbara ma bardzo dużą wiedzę o historii rodziny, a im więcej i ja wiem na ten temat, tym więcej mam pytań. Pani Barbara wspominała w rozmowie z Piotrkiem, a także podczas naszego spotkania w Lublinie, że najstarszym żyjącym członkiem rodziny jest Ksawery Jasieński, spiker i lektor, głos I linii warszawskiego metra. Pani Barbara twierdzi, że jeszcze kilka lat temu mógłby dopełnić swoim głosem historię ich rodziny. Historia mówiona — jak pokazuje nam nasza praca — jest też doświadczeniem wyścigu z czasem i nie zawsze go wygrywamy. Cały czas nagrywamy osoby starsze, czasem kilka naraz, ale bywa, że z rejestracją niektórych wspomnień jesteśmy spóźnieni.
— Niestety — przyznaje Piotr Lasota — Jeszcze jakiś czas temu Ksawery Jasieński opowiedziałby o Daniszowie — wzrusza ramionami.
— Słuchałam go na YouTube, jak opowiada o swojej przeszłości, pięknie mówi — mówię o znalezionym w internecie nagraniu.
Kiedy jadę po pracy do domu, nazwisko Ksawerego Jasieńskiego nie daje mi spokoju. Jeszcze w drodze zerkam do internetu w biogram Ksawerego, żeby sprawdzić, czy są tam informacje o historii rodziny. Niewiele. Znajduję jednak inne treści.
— Gdzie mamy „starą” płytę Taco Hemingwaya? — zerkam w domu na męża i wędruję wzrokiem po półeczkach z krążkami. — Jest! — mówię do siebie i wrzucam krążek do odtwarzacza CD. — To głos Ksawerego Jasieńskiego — ożywiam się jeszcze bardziej, kiedy z głośnika padają słowa „Następna stacja” w jednym z utworów Taco. Tyle razy słyszałam ten kawałek, ale ani razu nie pomyślałam o nazwisku Ksawerego Jasieńskiego i że to właśnie jego głos jest w piosence. Teraz już zawsze, kiedy moich uszu doleci ten utwór, będę myślała o rodzinie Jasieńskich i ich historii. Potem jeszcze zerkam do Wikipedii, żeby sprawdzić rok urodzenia Ksawerego Jasieńskiego. Patrzę: urodził się w 1931 roku. Czytam dzienną datę: 13 września — mówię do siebie. — Czyli dziś ma urodziny — komentuję w myślach. A jeszcze tego samego wieczora dostaję wiadomość od pani Barbary Wędzińskiej-Jasieńskiej: „Dzisiaj Stryjowi mojego Męża składaliśmy kolejnych 93 lat”.