Na blogu Ośrodka „Brama Grodzka -Teatr NN” opowiadamy o naszej codziennej pracy: o opiece nad pamięcią Lublina i Lubelszczyzny, poszukiwaniu śladów przeszłości, działaniach kulturalnych i edukacyjnych, sile wolnego słowa i Innym Lublinie. Tu też znajdziecie wpisy o wyjątkowych spotkaniach i niesamowitych ludziach, z którymi mamy szczęście współpracować. Te „opowieści z Bramy” snują dla Was pracownicy działów Bramy Grodzkiej, Trasy Podziemnej i Domu Słów.

Na blogu Ośrodka „Brama Grodzka -Teatr NN” opowiadamy o naszej codziennej pracy: o opiece nad pamięcią Lublina i Lubelszczyzny, poszukiwaniu śladów przeszłości, działaniach kulturalnych i edukacyjnych, sile wolnego słowa i Innym Lublinie. Tu też znajdziecie wpisy o wyjątkowych spotkaniach i niesamowitych ludziach, z którymi mamy szczęście współpracować. Te „opowieści z Bramy” snują dla Was pracownicy działów Bramy Grodzkiej, Trasy Podziemnej i Domu Słów.

Teatr NN

Tu nie ma miejsca bez historii. Z wizytą na Myśliwieckiej 3/5/7

„Poza nagraniem” – blog Historii Mówionej. Odcinek dwudziesty

— I zaczął deszcz padać — spogląda na mnie Wiola Wejman, dokumentalistka historii mówionej. Stoimy na przystanku autobusowym „Dworzec Centralny 01”. Po drugiej stronie ulicy budynek Dworca Centralnego z logo McDonald’s. W oddali góruje nad miastem Pałac Kultury i Nauki. Silniki warczą, słychać ryk przyspieszających aut, przez który co jakiś czas przebija się głośny klakson. 

— Rzeczywiście, kropi — przytakuję Wioli. Mam na sobie lekką, pikowaną kurtkę, pod spodem drugą, dżinsową i miejsce w plecaku, żeby tą z wierzchu schować, jak zrobi się cieplej. — Miało być słonecznie —  mówię pod nosem. Ostatnie dni października były wyjątkowo słoneczne, ale nad Warszawą niebo jest zachmurzone. 

— Moja pogoda pokazywała, że może padać w Warszawie — zaznacza Wiola, a ja gdybam, czy aby na pewno sprawdziłam prognozę dla stolicy, czy dla Lublina, skąd przyjechałyśmy tu porannym pociągiem. 

Dworzec Zachodni w Lublinie. Fot. Agnieszka Góra-Stępień

Z oddali słychać stukot tramwaju, a na przystanku strzępy rozmów, urwane zdania. Wszystko zagłusza ruch uliczny. 

Fot. Agnieszka Góra-Stępień

— Teraz jedziemy spotkać się z Dominikiem? — chcę się upewnić. Dominik Czapigo od dwudziestu lat zajmuje się historią mówioną i nagrywaniem relacji świadków historii. Przez długi czas był związany z Fundacją Ośrodka Karta, współpracuje teraz m.in. z Domem Spotkań z Historią i Centrum Archiwistyki Społecznej. CAS we współpracy z Radiową Trójką realizuje od października cykl podcastów „Mikrohistorie” Dominika Czapigo i Agnieszki Obszańskiej. Prowadzący oddają głos archiwistom i archiwistkom społecznym z całej Polski. Wiola jest dziś w roli przedstawicielki naszej ekipy Pracowni Historii Mówionej z Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN” w Lublinie. Jedziemy na Myśliwiecką 3/5/7.

Teraz jesteśmy na Solcu

— Teraz jesteśmy na Solcu,  przy ulicy Rozbrat — wyjaśnia Wiola, a chwilę potem pokazuje mi jedno ze swoich ulubionych miejsc w Warszawie. Jedną z projektantek tego miejsca jest Lublinianka Alina Scholtz. Jesteśmy w Parku Marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego. — Które jest oczywiście zielone, pełne drzew i kwiatów — dodaje. — Gdybyśmy poszły na tę górę — wskazuje na schody po naszej prawej stronie. — To zobaczyłybyśmy super widok. Stamtąd widać piękną perspektywę Warszawy. 

Wiola Wejman. Fot. Agnieszka Góra-Stępień

Później doczytam, że park, w którym jesteśmy to zespół kilku układów parkowych na warszawskim Solcu o powierzchni 90 ha. Jest on elementem powojennej przebudowy miasta. Powstał na terenach dawnej zabudowy miejskiej Powiśla oraz dawnych ogrodów Frascati, częściowo na skarpie wiślanej. Sformułowanie „ogrody Frascati” szczególnie mnie zafrapuje, a kiedy sięgnę po kolejne informacje, doczytam, że nazwa ta wywodzi się od obfitującego w zieleń włoskiego miasteczka Frascati. 

— A Warszawę bardzo lubię za to, że jest bardzo zielona — mówi mi dalej Wiola. — I to szczególnie tutaj, w szeroko rozumianym centrum. Wszędzie są jakieś parczki, dużo drzew i to jest fajne w Warszawie. 

— Żeby ją poznać, trzeba wejść w jej zakamarki — stwierdzam.

Wiola: — W Warszawie każde miejsce coś nam mówi, wszędzie potykamy się o historię. Na przykład w tym parku jest kwartał miejsc, one się nazywają alejami, które są poświęcone ważnym postaciom polskiej kultury i polityki.

To część historii naszych rozmówców

Alejom parkowym nadano także nazwy związane z Powstaniem Warszawskim. — My zresztą jesteśmy teraz mniej więcej na tyłach Sejmu. Z tamtej strony po prawej, są budynki sejmowe, po lewej jest Solec. W tych okolicach podczas Powstania Warszawskiego toczyły się najcięższe walki. Przed wojną była tu dzielnica przemysłowa, mieszkała ludność robotnicza, mnóstwo osób było bardzo biednych, gdzie się nie dotknie, to jest punkt zaczepienia o historię.

— Mikrohistorie są wszędzie — nawiązuję do tytułu podcastu.

Wiola: — To wszystko się nawarstwia. Idziemy przez park, a gdzieś słychać echa XIX-wiecznej Warszawy, międzywojnia i tragizm II wojny światowej. A potykamy się o PRL. Świetne,  PRL-owskie założenia, te wszystkie gazony i fontanny.  A tu coś, co lubię w Warszawie, czyli stare, ładne, zadbane kamienice. Mam poczucie, że w takiej kamienicy — zatrzymujemy się. — Jest wiele historii do opowiedzenia, mikrohistorii. Historie ukryte w domach.

— A wracając do Powstania Warszawskiego, w naszych zbiorach też są relacje opowiadające o nim. Tak na szybko, przyszła mi do głowy historia Nimroda Ariava — wydobywam z pamięci historię przyjaciela naszego Ośrodka, który pod koniec 1942 roku wyjechał z Lublina do Warszawy, gdzie rozpoczął życie na aryjskich papierach pod nazwiskiem Henryk Górski. Zaczął uczęszczać na tajne komplety szkoły średniej im. Śniadeckiego. Wstąpił do Armii Krajowej.

Wiola: — Tak! Warszawa jest obecna w wielu naszych relacjach.

— Na przykład redaktora Gzelli — przypominam sobie nagranie z naszego archiwum zarejestrowane przez naszego kolegę z działu, Tomka Czajkowskiego. O Powstaniu opowiadał też np. Jerzy Kłoczowski, ale też wiele innych osób. 

Wiola: — A takie „świeże” relacje, które przychodzą mi do głowy, to historia pani Wiszniewskiej, którą nagrywałyśmy razem z Anią — ma na myśli Annę Kostrzewską z naszej Pracowni. — Bo Ania mi przy nagraniu części relacji pomagała. Pani Wiszniewska jest Warszawianką. Ona się tu urodziła, spędziła dzieciństwo, młodość, tutaj też chodziła do szkoły, tu się uczyła, tu też przeżyła Powstanie Warszawskie. Po studiach, za mężem przyjechała do Lublina, ale Warszawa to jest jej miasto i część jej relacji, jest o Warszawie. Ona mieszkała na ówczesnej ulicy Ogrodowej więc to inna część miasta. A druga rozmówczyni, której droga splotła się z Warszawą, to pani Kazimiera Błażewicz-Izdebska, która studiowała tutaj w latach 50. dziennikarstwo…

— I którą już kilkanaście razy nagrywałaś — podkreślam.

Wiola: — Dwanaście lub trzynaście spotkań i jeszcze nie powiedziałyśmy ostatniego słowa. Zerka na zegarek. Jest 10:07. — Mamy jeszcze trochę czasu — dodaje Wiola. — Tu się zaczyna ulica Górnośląska, która nie była tak strasznie zniszczona w czasie wojny. Zachowała swój międzywojenny charakter. Zobacz, zobacz, jaka tu jest piękna perspektywa — znów się zatrzymujemy.

Dom Akademiczek

Wiola Wejman. Fot. Agnieszka Góra-Stępień

Wiola: — Urocza uliczka! Zobacz, jakie ma fajne schodki. Jest bardzo cicha. Tu w ogóle w okolicy jest bardzo kameralna ulica Profesorska. A tutaj, zobacz, ile tu jest zieleni?! — podkreśla. Jesteśmy na ulicy Górnośląskiej. Jak mówi informacja na tabliczce na jednym z budynków, to dawna droga w wąwozie, idąca górą skarpy w dół, co uzasadniało pierwotną nazwę, ulica Górna, nadaną urzędowo w 1770 roku. W 1922 roku zmieniono na poprzednią, z okazji powrotu Górnego Śląska do Polski. 

— Lubię to miejsce — Wiola zatrzymuje się przed Domem Studenckim „Sezam”. Przed laty mieścił się w tym budynku Dom Akademiczek, a do jego przedwojennych wnętrz przeniesie mnie potem fotografia zamieszczona na stronie facebookowej Narodowego Centrum Kultury przy poście z datą 17 listopada 2023 roku. Patrząc na to zdjęcie, na moment przenoszę się myślami w czasie do 1927 roku, do kuchni studenckiej z ręcznie wypisaną instrukcją na ścianie zatytułowaną „Dobra kuchnia jest podstawą”, gdzie, ubrane w skromne, charakterystyczne dla międzywojnia stroje i ciemne buty na niskim obcasie, dwie studentki przygotowują posiłek. „Widzę, że coś się szykuje na kolację, dziewczęta?”, wyobrażam sobie, że to właśnie pytanie zadaje studentkom kobieta w kamizelce o wzorzystym deseniu, która stoi w progu pomieszczenia. To tylko moje przypuszczenie. Na pewno z tym budynkiem ma swoje wspomnienia Wiola. — Lubię to miejsce — powtarza. — Wiele razy zatrzymywałam się tu podczas przyjazdów do Warszawy na nagrania. Pamiętam, że mi się tutaj zawsze bardzo podobało — przyznaje. Podchodzimy bliżej, budynek nie jest w najlepszym stanie. — On już chyba jest nieczynny.

— Te okna wyglądają na nieremontowane — unoszę wzrok.

Wiola: — To stary budynek. Wysokie pokoje, masywne drzwi i ładny widok z okna — opowiada. — To miejsce mi się kojarzy miło, ale to szczegół.

— To właśnie szczegół jest bardzo ważny w opowieści — podkreślam, kiedy zawracamy w kierunku ulicy Rozbrat.

— W tę stronę? — pytam o drogę.

Wiola: — Tak i teraz szukamy naszej Kawiarenki Fabrycznej, tak się nazywa.

— Zielone — patrzę na sygnalizację świetlną i przechodzimy na drugą stronę. 

Wiola: — O, zobacz, mnóstwo jest w Warszawie chodników, trotuarów, przy których są drzewa nasadzone. I wszędzie jest cień — uśmiecha się. Mijamy kilka kamienic, uroczy kram i skręcamy w ulicę Fabryczną.

Kawiarenka Fabryczna

Kawiarenka jest nieduża, przez co bardzo klimatyczna. Uwagę zwracają obrazy na ścianie i ścianka z fotografiami. Lada jest naprzeciwko wejścia. Natomiast na lewo przejście do drugiej sali.

— Tu sobie usiądziemy, tu jest super — Wiola zajmuje nam stolik przy oknie. Na parapecie stoją kaktusy i pięknie pachnące geranium. Wiszące na drzwiach i meblach ulotki i plakaty informują o wydarzeniach kulturalnych. Artystyczne elementy wystroju lokalu współgrają tu z surowością przemysłowego stylu. — Idę po kawę — mówię do Wioli, a potem stoję już przy ladzie. 

— Americano poproszę — zamawiam kawę.

— 13 złotych będzie — spogląda na mnie młoda dziewczyna, która parzy mi kawę. Rozglądam się dookoła. — Mam pytanie, co to są za zdjęcia — pytam ją o fotografie przedstawiające kilkadziesiąt sylwetek.

Fot. Agnieszka Góra-Stępień

— To są zdjęcia naszych stałych gości.

— A kim są, przepraszam, wasi stali goście?

— Tu się regularnie przychodzi. Może sobie upgrejdować zdjęcie na ściance jak się jest u nas trzy razy dziennie — uśmiecha się i przesuwa po blacie filiżankę kawy. — Proszę — dodaje, a ja dziękuję, po czym z filiżanką wracam do stolika. Zatrzymuje się jeszcze przy jednym z obrazów. Podchodzę bliżej, żeby przeczytać nazwisko autorki. To Katarzyna Bąkowska Roszkowska. — Moja rówieśniczka — myślę sobie, kiedy zerkam na jej biogram.

— Wystawa się zmienia co jakiś czas — zagaja mnie klient lokalu, który siedzi przy ścianie i patrzy, jak robię zdjęcie lokalu.

— Aha — odpowiadam mu.

Nieznajomy dodaje: — Tu kręcą program TVN „Bez polityki” — informuje mnie nieznajomy.

— To ciekawe. Dziękuję za informację — wracam do stolika, gdzie czeka Wiola.

Wnętrze wypełniają meble jak stoliki o unikalnym trójkątnym kształcie i fotele. Surowy wzór, obicia fotela o czerwonym kolorze i drewnianych podłokietnikach, który stoi obok, zwraca moją uwagę. Podobnie jak mieszcząca się tu kanapa w kratkę. Dopełnieniem mebli z lat 50. i 60. jest podłoga z ciemnych, drewnianych desek ze śladami zużycia. Na niej leży tkany dywanik z frędzlami. 

— Bardzo dobra kawa — biorę filiżankę do ust. Odstawiam na dźwięk przychodzącego sms-a. To ALERT RCB z informacją o trwających w Warszawie ćwiczeniach systemu alarmowania. „Zachowaj spokój”. O ile prognoza w telefonie pokazuje mi pogodę w Lublinie, tak Warszawa mnie namierzyła, dlatego informację o ćwiczeniach dostałam. Wyglądam przez okno i zauważam, że nawet się rozpogodziło. Z zamyślenia wyrywa mnie męski głos. Po twarzy Wioli domyślam się, że to Dominik, a po kasku w ręce wiem, że przyjechał tu rowerem. Nie znamy się, dlatego Wiola nas przedstawia i wyjaśnia: — Agnieszka od tego roku prowadzi bloga o tym, co robimy w naszym dziale, w Historii Mówionej. Poza tym od wielu lat nagrywa i specjalizuje się w rozmowach z osobami związanymi z lubelską i nie tylko lubelską kulturą. Jest długo z nami — chodzi o moją obecność w Ośrodku. — Ale mniej więcej dwa lata temu, formalnie dołączyła do naszego zespołu Historii Mówionej — wyjaśnia.

Wiola Wejman i Dominik Czapigo. Fot. Agnieszka Góra-Stępień

— A ty Wiola, ile już jesteś? — Dominik jest ciekawy.

Wiola: — Ostatnio zrobiłam rachunek sumienia i okazało się, że swoją pierwszą relację nagrałam 5 kwietnia  2005 roku. Za chwilę 20 rocznica! 

Dominik: — Podobnie jak u mnie, pierwsze nagranie to 2005 rok.

Wiola: — Agnieszka, ja muszę ci coś powiedzieć — mówi do mnie, a ja nadstawiam ucho: — Dla mnie Dominik, jest trochę legendą historii mówionej.

— Żywa legenda — mierzę go wzrokiem.

Wiola: — Jak zaczynałam swoją pracę, to historia mówiona w Polsce dopiero raczkowała. Karta realizowała już od wielu lat nagrania. To, co robił ten cały zespół i między innymi Dominik było dla mnie bardzo inspirujące. Dużo się nauczyłam z wywiadów przez nich prowadzonych.  Pamiętam, że na jakiejś konferencji, czy spotkaniu słuchałam Dominika i ujęła mnie jego empatia wobec świadków historii. Jak Ty go będziesz słuchać, czy czytać to też na pewno to zauważysz. 

Brama Grodzka jest jednym z największych archiwów

Dominik współpracuje teraz z Centrum Archiwistyki Społecznej, instytucją kultury, która powstała w 2020 roku i która wspiera inicjatywy archiwistek i archiwistów.

Wiola: — Od początku powstania CAS-u jestem fanką tej instytucji i wsparcia, jakiego udziela osobom, które widzą sens w przywracaniu pamięci o przeszłości i dbają o różnorodne pozostałości po minionych czasach. To wsparcie ma bardzo różnorodną formę, a dla mnie niezwykle ważny jest aspekt popularyzacji zbiorów, które znajdują się w zakamarkach archiwów różnych instytucji. 

Dominik: — Brama Grodzka jest jednym z największych archiwów społecznych, który ma też Program Historii Mówionej. Blisko 3000 nagrań.

Wiola: — Nagrań jest więcej. Kiedy podaję liczby, to mam pewien problem — przyznaje. Chodzi o to, że niektóre osoby były nagrywane kilka, kilkanaście razy  Zasoby archiwum można przeliczać w różny sposób, podawać ilość spotkań z osobami, które nagraliśmy, podawać godziny nagrań, czy liczbę przepisanych stron. Ale dla mnie najważniejsze jest to, że w archiwum Historii Mówionej Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN” w tej chwili znajdują się zapisy losów ponad trzech tysięcy osób. Ponad trzy tysiące osób zaufało nam, poświęciło czas i podarowało swoje wspomnienia. 3000 to jakby nagrać całe, małe miasteczko.

Dominik: — W tej audycji chodzi o to, żeby pokazać różnorodność — opowiada o tematyce cyklu podcastów „Mikrohistorie”. — Nie tylko te duże archiwa, ale też małe, gdzie ci archiwiści społeczni pracują po godzinach i czasami mają tych nagrań 30, czasem ponad 100. Nie tyle, co Karta czy Brama.

Te dwa archiwa, które wymienia, są największe w Polsce. Nasza Pracownia Historii Mówionej w Bramie liczy osiem osób. Naszym szefem jest Piotr Lasota. Najstarszy stażem jest Tomek Czajkowski, potem jest Wiola i Piotr Sztajdel. W dziale jestem jeszcze ja, Ania Kostrzewska, Michał Durakiewicz i Maciej Świerszcz.

Zespół Historii Mówionej Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN” w Lublinie. Od lewej: Agnieszka Góra-Stępień, Tomasz Czajkowski, Piotr Sztajdel, Anna Kostrzewska, Wiola Wejman, Michał Durakiewicz, Piotr Lasota. Fot. Patryk Pawłowski

A o naszej ekipie pisałam więcej w pierwszym wpisie na blogu Historii Mówionej. Wiola reprezentuje nas dziś w radiowej Trójce, a ja jej towarzyszę i robię notatki.

Wiola Wejman. Fot. Anna Kostrzewska

Dominik: — W audycji chodzi o to, żeby pokazać, że historia mówiona to sposób dokumentowania i coraz więcej osób się zabiera za historię mówioną. Każdy z nas przypomina sobie najstarszego rozmówcę. „Mikrohistorie” dziś będzie otwierał pan Jan, który urodził się w szesnastym roku. Sugerowałem Agnieszce —  ma na myśli współprowadzącą Agnieszkę Obszańską. — Że może do tego nawiążemy: metryka a dostęp do pamięci. Że nagrywamy dalej, ale oni są wciąż najstarsi. Chodziło też, żeby w tej audycji były głosy. Żeby nie opowiadać tylko o historii  mówionej, ale też ją usłyszeć.

Wiola: — Ciekawi mnie, jaki to będzie miało feedback. Nie wiem, jak teraz jest z radiem, ze słuchaczami i słuchaczkami, ale mi bardzo brakuje długich audycji, rozmów. Chciałabym, żeby wróciło radio, w którym można posłuchać długiej opowieści. 

Dominik: — To był mój pierwszy pomysł, jak przyszedłem do Trójki, że chciałabym pracować z relacjami. Myślałem kluczem bohatera, najpierw kluczem moich rozmówców. Nie chodzi o to, że jest łatwiej, bo znamy te relacje, ale jestem przekonany, że musi być jakiś komentarz i o ten komentarz łatwiej, jeśli byłaś osobiście zaangażowana.

Wiola: — Zdecydowanie.

Dominik: — Ja z tym pomysłem przyszedłem do radia. W radiu są „Zapiski ze współczesności” i one są świetne, ale tam nie ma komentarza. I różnica jest taka, że tam są głównie opowieści intelektualistów, ludzi kultury. One były nagrywane w Polskim Radiu. Te „Zapiski ze współczesności” są fascynujące, ale co je różni od moje pomysłu wydobywania historii mówionych to, to, że bardzo często my nagrywamy ludzi, którzy nigdzie i nikomu nie opowiedzieli niczego. To nie zawsze jest czyste, a bywa nieraz trudne w odbiorze. Ale pomyślałem, że to byłaby wartość, żeby te głosy pokazać. Opowiadają o codzienności, pomyślałem, że to świetnie byłoby pokazać, ale to forma, która wymaga dłuższego przygotowania, pisania scenariuszu. Nie myślę o tym w kategoriach historyczności akademickiej. Dla mnie to jest budowanie narracji. Pytanie jest, po co to robić? Moim zdaniem, żeby pokazać innym i doceniać te historie, to czym próbujemy uświadomić, że historia mówiona, że to wszystko jest historia.

Fot. Wiola Wejman

Wiola: — Myślę, że jeśli chodzi o tę obawę intelektualiści kontra przeciętny człowiek, to wiadomo, że znane nazwisko będzie przyciągało, ale mam poczucie, że to pokolenie urodzone przed wojną, zresztą to słychać w relacji pana Błaszczaka, bardzo się cieszę, że wybraliście ten fragment, przecież on mówi fantastycznie. Tylko oczywiście, w przypadku takich nagrań zawsze będziemy konfrontować się z opracowaniem dźwięku, jego jakością. Pliki źródłowe są nagrane w różnej jakości. Dziennikarze radiowi inaczej pracują.

Dominik: — Ja zmieniłem też swoje podejście do dźwiękosfery. Kiedyś uważałem, że ten zegar z kukułką w kuchni przeszkadza. Jakby „wyskoczył” w czasie dramatycznej opowieści, to lepiej wyłączyć oczywiście — przyznaje, ale podkreśla, że kukułka może dopełnić opowieść świadka historii. — Kiedyś, jak archiwizowałem relacje, to wycinałem do archiwizacji fragment, w którymś ktoś wszedł i spytał: „A może coś zjecie?”. Dziś bym tego nie zrobił. Dziś uważam, że to pamiątka dla rodziny, że to świetna rzecz. Z upływem czasu, to kawałek historii.

— Ten nasz blog „Poza nagraniem” — wtrącam — pokazuje właśnie to, co dzieje się wokół naszego bohatera. — Teraz pisałam o pani Lodzi. Leokadię Dąbczak Piotrek Lasota nagrywał wiele razy. Ostatnio pojechaliśmy razem do wsi, gdzie spędziła dzieciństwo. Atmosferę i klimat miejsca oddaje na przykład jej bratanek, który proponuje herbatę. A ten przykładowy zegar z kukułką, uważam, że oddaje miejsce, w którym żyje nasz świadek czy świadkini historii.

Dominik: — Reporterzy dogrywają dźwięk, dlatego bardzo mnie zainteresował ten wasz projekt mapy dźwiękowej Lublina. I bardzo chcę, żebyśmy o tym powiedzieli — mówi o podcaście.

Wiola: — Projekt Mapa dźwiękowa Lublina

Kiedy Dyrektor Ośrodka Tomasz Pietrasiewicz tworzył wystawę „Lublin. Pamięć Miejsca” to wiele uwagi poświęcił na próbę rekonstrukcji dźwięków i wprowadzenia dźwięków w przestrzeń wystawy. Pierwsza część wystawy jest skoncentrowana na historiach mówionych. Są tam charakterystyczne skrzyneczki. W każdej znajdziemy opowieści o antropologii codzienności i można tego słuchać, włączając konkretne skrzyneczki, ale jego zamysł jest taki, żeby włączyć wszystkie naraz, żeby słyszeć wiele nakładających się na siebie głosów, gwar ulicy. A druga próba pracy z dźwiękiem na wystawie, to taki montaż, gdzie przewodnim dźwiękiem jest głos pana Józefa Honinga, dla którego język jidysz był pierwszym językiem, to różne nawoływania, zwrócenie uwagi na sferę dźwiękową i my też pytamy naszych rozmówców, o to, jak brzmiał, brzęczał, huczał Lublin.

Wiola Wejman. Fot. Anna Kostrzewska

Dominik: — Myślę, że jesteście trochę prekursorem też, jeśli chodzi o nagrywanie opowieści o topografii. To świetna rzecz. To Tomek — wspomina o Tomku Czajkowskim. — O tym opowiadał, czyli chodzenie po mieście za rozmówcą z kamerą i pokazywanie, co gdzie stało — mówi, a ja sobie przypominam takie wyjście w miasto ze świadkiem historii Tomka Czajkowskiego i opowiadający o tym wpis w jednym z odcinków blogu HM. — Ja uwielbiam pytać ludzi, o to, jaki był rozkład ich mieszkania — kontynuuje Dominik. — Bo oni się przenoszą w czasie i nie muszą się długo zastanawiać, o czym mówić.

— Mapy pamięci — dodaję krótko.

Wiola: — Wyjście w przestrzeń ułatwia nam technologia. Kiedy Tomek robił pierwsze nagrania, nie mieliśmy kamery. Trudno opowiadać o obrazie bez kamery. Teraz można nagrywać film komórką.

Dominik: — A powiedz mi, jeśli chodzi o wasze „żydowskie” nagrania. To wy jeździliście do Izraela, ale jeździliście też w inne miejsca?

Wiola: — Udało się nam zwiedzić cały świat. Większość tych nagrań „światowych” zrealizował Tomek Czajkowski. Swoim projektem „Krawiecka 41” zainicjował wieloetapowy i wieloletni projekt poszukiwania osób pochodzenia żydowskiego związanych z Lublinem i Lubelszczyzną. I dzięki pracy Tomka nasze archiwum wzbogaciło się o bezcenne opowieści wysłuchane w Izraelu, Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii i Francji. Nagrania we Francji bardzo wspierała Agnieszka Zachariewicz ze względu na jej doskonałą znajomość języka francuskiego. A w 2012 obie z Agnieszką pojechałyśmy do Szwecji i Danii śladami Krystyny Modrzewskiej i innych osób związanych z naszym miastem — opowiada, a z zewnątrz wdziera się głośne wycie alarmu.

— To dlatego dostałam Alert — mówię cicho, a potem wracamy do dalszej rozmowy. Pijemy kawę, ten łyk, kolejny i jeszcze następny. Wracamy do tematu dzisiejszego odcinka podcastu.

— Wychodzimy też poza miasto — zauważa Dominik, ma na myśli tematykę rozmów ze świadkami historii. — Ten fragment o kopaniu ziemniaków byłby idealny.

Wiola: — Fragment pani Dąbczak.

— Pani Lodzia — biorę oddech. To właśnie jej historia jest w poprzednim odcinku bloga, ale ze względu na czas na antenowy trzeba było zrezygnować z niektórych fragmentów. Do tego tematu jeszcze wrócimy w naszych rozmowach. Tymczasem robi się późno, dlatego zaczynamy się zbierać. A ja jeszcze raz wodzę wzrokiem po wnętrzu. Wiola jeszcze patrzy na podłogę lokalu i zastanawia się, co tu było. — To dobre pytanie — myślę sobie, a potem doczytam, że drewno na podłodze pochodzi z rozebrania stodoły. Właściciele lokalu kiedyś kupili stodołę, 200 km za Warszawą, bo bardzo podobały im się deski i wykorzystali je w aranżacji przestrzeni kawiarenki. Faktura desek jest mało praktyczna  i niszczeje, ale jest piękna. Ciągle się zmienia, ale takie było założenie1.

Fot. Wiola Wejman

Na Myśliwiecką 3/5/7

— Niedługo będzie można dokumentować historię historii mówionej w Polsce — uśmiecha się Dominik, odpinając swój rower. — Tutaj w lewo — prowadzi nas.

Wiola Wejman i Dominik Czapigo. Fot. Agnieszka Góra-Stępień

Mijamy budynek legendarnego liceum Batorego, widać już stadion Legii Warszawa. — Agnieszka jest kibicką — mówi Wiola. A ja dodam, choć nie zabrzmi to najlepiej, ale za to szczerze: — Na mecze Motoru Lublin zaczęłam dopiero chodzić po awansie drużyny do Ekstraklasy, ale Ligę Angielską oglądam regularnie. Piłka nożna, przez wzgląd na zainteresowania mojego męża, stała się elementem naszej codzienności. Nawet jeśli nie oglądam meczu, to słyszę o nim i znam wyniki kolejnych rozgrywek, a jeśli chodzi o Motor Lublin, to po jego ostatnich sukcesach, zaczęłam zadawać pytania o historię tej drużyny, która powstała w połowie XX wieku przy Fabryce Samochodów Ciężarowych. W historii Klubu odbija się historia naszego miasta, a nawet Polski. Z Legią Warszawa Motor grał już w tym sezonie. — To ten stadion? — oglądam się.

— Tak — odpowiada mi Dominik. — Tu był kiedyś basen letnie, skocznia. Tu był przykład ciekawej, modernistycznej architektury. Mnóstwo z tych rzeczy zostało zburzonych albo zapuszczonych. Tu taki smętny budynek. Po latach dowiedziałem się, że to budynek, który zagrał siedzibę Klubu Tęcza w „Misiu” — opowiada, a mi szumi już w głowie słynne zdanie z tej kultowej komedii: „Łubu dubu, łubu dubu, niech żyje nam prezes naszego klubu! Niech żyje nam!”. — To budynek — mówi o siedzibie Klubu Sportowego „Orzeł”, a w „Misiu”, „Tęczy”. — Zaprojektowany przez architekta Macieja Nowickiego, który zginął w katastrofie lotniczej — zaznacza. A my jesteśmy już przed siedzibą Trójki.

Wiola Wejman i Dominik Czapigo. Fot. Agnieszka Góra-Stępień

Redakcja Trójki mieści się przy ulicy Myśliwieckiej 3/5/7, a historia tego budynku sięga 1900 roku. Powstał jako maneż, czyli ujeżdżalnia, gdzie miały się odbywać wystawy koni. W ciągu kilkudziesięciu lat ulegał przebudowom, rozbudowom i kolejnym adaptacjom. Na przestrzeni lat mieściły się tam m.in. siedziby organizacji sportowych, redakcje gazet sportowych. W czasie II wojny światowej budynek nie uległ zniszczeniu i po czterdziestym piątym roku został przekazany Polskiemu Radiu. Od 1958 roku jest siedziba radiowej Trójki.

— Dobrze, to ja się tutaj zapinam — Dominik zabezpiecza swój rower.

— I piękny kasztan jest tutaj — zauważa Wiola.

— I są kasztany — dodaję.

Dominik: — Za każdym razem je zbieram.

Wiola: — Dominiku, a administracyjnie to jest Solec?

— To jest Powiśle, Solec jest trochę dalej, jest częścią Powiśla.

— Rozumiem.

Dominik: — 500 metrów stąd są Łazienki, Agrykola.

— A jacyś chłopcy po drugiej stronie ulicy trenują — znowu wyglądam na stadion Legii.

Dominik z Wiolą idą do drzwi. — Poczekajcie, chwilę, zrobię wam zdjęcie — mówię. Pstryk.

Nad wejściem widnieje napis z nazwą rozgłośni. Ostatnim elementem przebudowy tego budynku było dodanie na przełomie wieków szklanego holu wejściowego, który pełni też także funkcję holu recepcyjnego. Zbudowany z dużych, trójkątnych i prostokątnych szyb szklany dach przypomina nieco kształt szklarni, albo futurystycznej kopuły. Przezroczyste ściany sprawiają wrażenie otwartości i lekkości, jednocześnie wpuszczając dużo naturalnego światła do wnętrza.

— Piękny ten kasztan, wiekowy, bardzo ładny — Wiola patrzy już przez szklaną ścianę na ogród. — Zastanawiam się, co tu było. Lubię zieleń, interesuje mnie odpowiedź na pytanie, kto posadził to drzewo!

Rośnie tu też jabłonka. Pani Genowefa, pracowniczka administracji miała w zwyczaju pieczenie szarlotki dla dziennikarzy. 

Wiola: — Kiedy podchodzimy do takiego drzewa, chowamy się w jego cieniu przed słońcem lub przed deszczem, zbieramy owoce albo kasztany na szczęście to nie zastanawiamy się raczej, skąd ono się tu wzięło? Kto je zasadził, kto wyhodował i pielęgnował. Teraz mam pomysł na nagrywanie osób, które prowadzą szkółki z roślinami ozdobnymi. Przecież dzięki nim nasz świat jest piękniejszy.

Dominik: — Słuchaj, to przeczytaj książkę Adama Robińskiego o Puszczy Kampinoskiej, tam jest rozdział o szkółkach. Rozmawiamy jeszcze chwilę o urbanistyce i zagospodarowaniu przestrzeni osiedli mieszkaniowych. Przerywamy. Słyszę i ja w tle charakterystyczny głos, który znam radia. Agnieszkę Obszańską. Wiola po raz drugi dziś mnie przedstawia, a ja zaczynam znowu od zdania, że piszę tekst na bloga.

— O, to świetnie! — mówi Agnieszka Obszańska. — Zaraz zobaczymy, to studio jest mega zdjęciowe.

— Ja tylko tekst piszę, ale będę robiła zdjęcia.

— Czyli nie chcesz robić filmu?

— Potrzebowalibyśmy zebrać się większą ekipą.

Agnieszka Obszańska: — Wy jesteście nowoczesną instytucją Teatr NN. 

Odbieramy przepustki i wchodzimy do radia. Budynek, w którym jesteśmy, znam też z opowieści naszych świadków. To też radio, którego słuchałam w liceum i na studiach.

— Nie byłaś tu nigdy? — Agnieszka Obszańska spogląda na Wiolę.

— Nie — przyznaje Wiola, a ja dodaję: — Ja też nie. A wróciłam do słuchania Trójki nie dawno.

— Robimy, co możemy — Agnieszka Obszańska przyznaje. Rządy poprzedniej władzy wprowadziły sporo zamętu, dziennikarze odchodzili z pracy, ale zaczęli wracać i przywracać renomę Trójki. 

— To się da już słyszeć — przyznaję, bo o ile przez ostatnich kilka lat jeździłam autem z muzyką ze Spotify albo Radia internetowego 357 lub Nowy Świat, tak teraz, nawet kosztem słuchania reklam, jestem znowu słuchaczką Trójki.

Lublin jest bardzo mocno związany z historią żydowską

— Tu jest Studio Osieckiej — mówi Agnieszka Obszańska i prowadzi nas po korytarzach radiowych. — My przejdziemy dołem — wyjaśnia, a my idziemy za nią. Mam wrażenie, że jest tu spokojnie. — Dzień dobry — Agnieszka Obszańska wita koleżanki i kolegów z redakcji. — Dzień dobry — mówi, kiedy mijamy na korytarzach jej współpracowników, a my idziemy dalej. Zerkam na zdjęcia na ścianach. Uśmiecham się, kiedy z jednej z licznych fotografii spogląda na mnie na przykład Wojciech Mann. Przypominam sobie też relacje mówione z naszego archiwum i opowieści o fenomenie Trójki, żywych wówczas legendach, na przykład Piotra Kaczkowskiego czy Marka Niedźwieckiego. Wśród relacji, które są w naszych „bramowych” zbiorach, Trójka z okresu PRL-u jawi się jako okno na zachodni świat. Przypominam sobie też moją rozmowę i nagranie z Hirkiem Wroną, który będąc studentem w Lublinie i dziennikarzem Radia Akademickiego, pamięta wyjazdy do radiowej Trójki i spotkania z Markiem Niedźwieckim, który umożliwiał im przegrywanie muzyki, której nigdzie indziej nie było. Jak sam wspominał, wtedy Trójka była takim oknem na świat. Ktoś, kto tam jechał i przywoził te nagrania, to zawsze był oblegany. Wtedy były takie czasy, że obowiązywała cenzura, w tym radiu studenckim można było trochę więcej zrobić niż normalnie. 

— Jako że mamy chwilę, zaraz sobie porozmawiamy — mówi nam Agnieszka Obszańska. —  Zwykle biorę półtorej godziny — chodzi o rezerwację studia. — Po to, żebyśmy mieli czas, żeby się ze sobą oswoić. Dziś wszyscy wiedzą wszystko — odwołuje się do scenariusza podcastu. — Najważniejsze, żeby przejść sobie kolejno w dźwięki, bo my się do nich odnosimy.

Wiola: — Czy kiedy my będziemy rozmawiać, to będziemy słyszeć nagrania relacji?

— No pewnie! Jasne, że tak! — utwierdza ją Agnieszka Obszańska, kiedy jesteśmy już w studiu.

To studio o nowoczesnym wystroju wnętrza ma znakomitą akustykę i przestrzeń zaprojektowaną specjalnie do przeprowadzania wywiadów z gośćmi także w formie wideo. Teraz już wiem, dlaczego na wejściu Agnieszka mówiła mi o możliwości rejestracji kamerą. A skoro studio jest tak fotogeniczne, nie mogę oprzeć się pokusie, żeby nie poprosić kręcącego się tu młodego chłopaka, któremu przedstawiam się z imienia i nazwiska. On to Maksymilian Motyka.

— Czy zrobisz nam wszystkim zdjęcie? — pytam.

— Mamy czas, więc możemy robić zdjęcia — dodaje Agnieszka Obszańska.

Pstryk. Jest jedno, a nawet kilka.

Od lewej: Dominik Czapigo, Agnieszka Obszańska, Wiola Wejman, Agnieszka Góra-Stępień. Fot. Maksymilian Motyka

Maksymiliana zapewniam, że znajdę go na portalu społecznościowym, bo on robił zdjęcia też swoim telefonem. — Będziemy w kontakcie — mówię i jeszcze chwilę rozmawiamy.

— Lepszej akustyki nie ma nigdzie —  Agnieszka Obszańska mówi o studiu M3, w którym jesteśmy.

Tło elementów scenograficznych stanowią ścienne elementy akustyczne, dźwiękochłonne, typowe dla studia radiowego.

— W tym studiu są profesjonalne światła także do nagrań wideo.

Maksymilian: — Ja będę śmigał. Jeszcze dalej jest M5, studio, tylko ono nie jest wyremontowane. Ma takie ładne drewniane obicie.

Popularne pod nazwą „bierutówka” studio jeszcze zobaczymy, ale najpierw nagranie, bo grafik rezerwacji nowoczesnego studia jest mocno napięty. 

— Woda jest ważna — Agnieszka Obszańska szykuje szklanki. — My będziemy sobie z Dominikiem szusować — zaznacza. — Mamy taką kolejność. Jest przywitanie, my wprowadzamy tutaj dźwięk. Ta Brama Grodzka to jest taka brama między światami, żydowskim i polskim ówczesnym, i to jest bardzo ważne miejsce. Jak wracam do Lublina na „Re:tradycję” to Brama Grodzka jest tym miejscem, przez które cały czas się przechodzi. Wraca się, idzie. Przez tę Bramę Grodzką trzeba zawsze przejść, i to jest też trochę symboliczne miejsce. Pan Jan Błaszczak to będzie pierwszy dźwięk, więc sobie o tej Bramie porozmawiamy. Drugim dźwiękiem, pieśni jidysz. Lublin jest bardzo mocno związany z historią żydowską. To są te dźwięki, które są namacalne, to są takie opowieści, które pokazują, jak to naprawdę wyglądało, potem… — streszcza dalej plan podcastu. — A będziemy te wszystkie dźwięki słyszeć i komentować na bieżąco. Ja jestem przeciwna teoretyzowaniu, teoria historii mówionej to jedno, ale to, że ty jesteś i znasz te historie — spogląda na Wiolę. — To, że możemy o nich porozmawiać i one są punktem wyjścia, wejścia w świat, który wy nam prezentujecie w archiwach i możemy pokazać przez to miasto, wasze miasto i ludzi. Do tej pory nam się przydarzyło, że te historie lokalne są wpisane w historię XX wieku. To jest nieuchronne. A potem wejdziemy w to, co jest niezwykle interesujące, czyli dźwiękosferę.

Fot. Wiola Wejman

Dominik: — Zaczynamy bramą i kończymy.

Fot. Edward Hartwig

Agnieszka: — Dobrze, no to wszyscy gotowi, ręce na pokład, możemy zaczynać. Jak zwykle na początek dżingiel — zaznacza, a zanim się zacznie, jeszcze szybkie łącze z realizatorką podcastu: — Gdybyś kochana dała mi znać, daj mi znać po pięciu minutach — dopinają szczegóły. — Ale mam zegar, panuję też nad tym. Czy wszyscy są słyszalni? — upewnia się.

Od lewej: Dominik Czapigo, Agnieszka Obszańska, Wiola Wejman. Fot. Agnieszka Góra-Stępień

— Zaczynamy? — realizatorka jest gotowa.

— Zaczynamy.

Dżingiel.

W zapowiedzi podcastu na antenie Trójki słyszymy głos naszej świadkini Zofii Gil:

Podcast „Mikrohistorie”, premiera 25 października!

Historia żydowska najmocniej wybrzmiewa, ale to nie jest jedyna narracja w Lublinie

— Leje — Wiola zerka w stronę okna. 

— Miało nie padać — upieram się przy swojej prognozie pogody. Krople deszczu uderzają o parapet. 

Agnieszka Obszańska: — Miało padać.

— W takim razie, w Lublinie nie pada — przyznaję. Wiola cały czas patrzy przez okno na drzewa.

— Chcecie zobaczyć ogród? — proponuje Agnieszka Obszańska.

— Pewnie! — jesteśmy z Wiolą zgodne i zbieramy się wszyscy do wyjścia. 

Agnieszka Obszańska: — Tutaj mamy jabłonkę i z tej jabłonki, przez lata była tu pani Genowefa, która robiła szarlotkę dla nas, pracowała w administracji. 

Jesteśmy chwilę po nagraniu, dlatego temat podcastu dominuje naszą rozmowę. W „Mikrohistoriach” wybrzmiało kilka fragmentów historii mówionych z naszego archiwum i dźwięki miasta. 

Teodozja Drobik. Fot. Tomasz Czajkowski
  • Anna Mass śpiewa w języku jidysz:
Anna Mass. Fot. Wiola Wejman

Wiola: — Rozumiem, że nie da się wszystkiego zmieścić, musiałam wybrać te dźwięki spośród kilku tysięcy.

Agnieszka Obszańska: — Podziwiam cię, że dokonałaś tego cudu.

Wiola: — To była tortura! Wszystkie relacje są ciekawe, pełne emocji. Jak wybrać kilkanaście fragmentów? Poszłam za głosem serca no i w przypadku relacji etnograficznych pomógł mi Piotrek Lasota.

Agnieszka Obszańska: — Ale udało się — podsumowuje. Jesteśmy w ogrodzie. — Chodźcie, trochę pada, możemy pod tamto drzewo wejść. 

Idziemy. 

Agnieszka Obszańska wraca do tematu dźwięków, które wybrzmiały i też tych, które nie zmieściły się w podcaście: — Musiałam się przez pół nocy bronić, żeby nie wrzucić kasy w PKS-ie, bo nie jesteśmy w stanie wszystkiego zrealizować. Jak te panie zamawiają bilety, wspaniałe to było! Szum fal zalewu, który odnosi nas do zupełnie innej przestrzeni. To, co przy okazji waszej zawsze się dzieje to to, że wszystko jest, i słusznie, po trosze zdominowane tą relacją polsko-żydowską, ale miasto, ile tam u was jest historii przeróżnych. Ta historia żydowska najmocniej wybrzmiewa, ale to nie jest jedyna narracja w Lublinie!

Wiola: — Ona jest dla nas najważniejsza, ale tak naprawdę, w tym momencie skala naszych zainteresowań i tematyka nagrań jest o wiele, wiele szersza. 

— A wybuch wojny i ta pani Krystyna w wannie, to jest obłęd — podkreśla Agnieszka Obszańska.

— To przykład bardzo wielowątkowej biografii, ciekawej, które przydarzają się światu rzadko.

— Koniecznie więcej o niej opowiedzmy — zaznacza Agnieszka Obszańska. Wiola wraz z Agnieszką Zachariewicz realizowała duży projekt poświęcony Modrzewskiej, a materiały są na naszych stronach internetowych. A ja tylko dodam, że kiedy w 2012 roku zaczynały się moje pierwsze kontakty z Bramą Grodzką, to właśnie reportaż o Krystynie Modrzewskiej był moim pierwszym zadaniem. Historię Modrzewskiej, którą opisywałam, opublikowała w 2013 roku wrocławska „Odra”.

Miesięcznik Odra, kwiecień 2013

To cieszy, że znowu wraca się do tej biografii. A my wracamy na dworzec w towarzystwie Dominika. 

Jedną z najbardziej urokliwych uliczek Warszawy

Idziemy teraz ulicą Profesorską, jedną z najbardziej urokliwych uliczek w Warszawie. Po obu jej stronach wyrastają wille postawione dla profesorów Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej. 

Dominik: — Na tej kolonii profesorskiej też nagrywałem jednego z moich starszych rozmówców, pana Kordiana Tarasiewicza.

Ulica Profesorska biegnie skarpą, stąd tu mnóstwo schodów. Dalej przechodzimy przez Osiedle Jazdów, żeby zobaczyć legendarne, parterowe drewniane domki fińskie znajdujące się na tyłach parku Ujazdowskiego.

Wiola Wejman i Dominik Czapigo. Fot. Agnieszka Góra-Stępień

Od Dominika i Wioli dowiaduję się, że pojawiły się one w Warszawie zaraz po wojnie. Domki wchodzące w skład kolonii pochodziły z reparacji wojennych, jakie Finlandia musiała zapłacić po II wojnie światowej na rzecz Związku Radzieckiego. 

Fot. Agnieszka Góra-Stępień

— Wezmę kasztana i możemy iść — mówię. Zatrzymuję się, tylko żeby zrobić zdjęcie, tutaj i w kolejnych miejscach, a idziemy później przez Park Ujazdowski, a następnie Alejami Ujazdowskimi do Placu Trzech Krzyży, gdzie stoi kościół, w którym ślub brali między innymi Maria Morska i Bronisław Knaster i o tym wspomina mi Wiola. Zwraca też moją uwagę na fragment przedwojennych torów tramwajowych i bruku. Spóźnimy się minutę na pociąg powrotny do Lublina i na kolejny poczekamy ponad godzinę, bo spędzamy jeszcze bardzo miło czas w jeszcze jednej kawiarni Cafe Nero. Przed wejściem do lokalu pożegnałyśmy się z Dominikiem, który miał jeszcze plany na ten dzień: — Pozdrów Tomka, on jest weteranem — Dominik przesłał pozdrowienia dla Tomka Czajkowskiego. A my zasiedziałyśmy się w kawiarni. — A założycielem Cafe Nero, właścicielem jest między innymi Adam Ringer (z bardzo ciekawą historią, żydowską i emigrancką) — dowiaduję się potem od Wioli. Adam Ringer jest jednym z bohaterów książki „Bagaż osobisty. Po marcu”, a Wiola jest współautorką tej książki.

Wiola Wejman i Agnieszka Góra-Stępień

— Generalnie to szłyśmy ulicami i obszarami Warszawy, które kryją w sobie mnóstwo bardzo ciekawych historii — podsumowuje Wiola po powrocie do Lublina, a ja przypominam o podcaście. Słuchajcie tego odcinka, poprzednich i kolejnych!

  1. https://www.vers-24.pl/kawiarnia-fabryczna/, [dostęp: 12.10.2024]. ↩︎